X. Bronisław Świeykowski

Z DNI GROZY W GORLICACH

OD 25 IX 1914 DO 2 V 1915

27 / III. Wyjazd proboszcza miejscowego ks. kanonika Sosa do Targowisk pod Krosnem, gdzie brat jego jest proboszczem, a nadto księży wikarych: Białego do Przybyszówki pod Rzeszowem i ks. Matznera do Jasła; parafia zostaje pod moją opieką.Dzień dość spokojny; kilka szrapneli pada poza obrębem miasta.

28 / III. Zabrano znowu trzech zakładników  — żydów. Granaty spadły na Podhale, na ul. Mickiewicza prowadzącą z Rynku do mostu, w dom, gdzie mieszkał inspektor policyi p. Kijowski — na szczęście nie zraniły nikogo.

29 / III. W nocy z 28. na 29. marca o godz. 12. i następnie o 3-ej zrana gwałtowne ataki: wojskom naszym udaje się zająć pierwsze i drugie okopy rosyjskie koło Cmentarza, kontratak jednakowoż przywraca znowu okopy te Moskalom.W ciągu dnia armaty grają wciąż z małemi tylko przerwami; granaty rozbijają pięć domów przy ul. Stró żowskiej, wpadają do kamienicy położonej tuż obok Sokoła. Popołudniu zjawia się w mem biurze pop szyzmatycki — kapelan wojskowy i po zapytaniu, gdzie odprawiam Msze św., żąda, bym mu pozwolił odprawiać nabożeństwa wielkotygodniowe w kaplicy przy Ochronce „Wy majete wasze kanony a my majom takoż nasze, wasze ne izwalajut nam odprawlaty służbu Bożu w waszych cerkwach, a nasze wam w naszych kostełach" brzmiała moja odpowiedź. — „Tak gaworite, ano haraszo! pidu do komandiora", odrzekł i wyszedł. Za pół godziny najdalej powróciwszy już nie sam ale z komendantem i nie stawiając zgoła już dawnej propozycyi zapytał tylko, czy niema gdzie w mieście jakiej odpowiedniej sali na urządzenie kaplicy dla odprawiania nabożeństw?... Wskazałem na salę w gmachu Sokoła i  obaj udawszy się tam, uznali, że będzie zupełnie dobrą na ten cel. Rosyjskim systemem nie pytając nikogo o pozwolenie zabrali z rozburzonego kościoła parafialnego kilka obrazów, lichtarze, świece i. t. p. i w ten sposób przystroili ową improwizowaną kaplicę — w której poczęto odprawiać nabożeństwa. Bardzo jednak mi się wątpliwem wydaje, czy w takich warunkach Bóg z owych modłów miał wielką chwałę!!...

30 / III. Przez całą noc i cały dzień niebywała a nawet dziwne przeczucia co do przyszłości budząca w nas cisza. Od czasu do czasu ledwo tylko „osa" brzęcząc ponad ulicami przeleciała. Zaczynam uważać, że moja odmowa co do odstąpienia kaplicy w Ochronce    zapewno pod wpływem  popa — usposobiła p. komandiora bardzo nieżyczliwie względem mej osoby. Od czasu, gdy udzieliłem mu pierwszej lekcyi grzeczności    bywał bardzo uprzejmy nietylko wobec mnie, ale także wobec urzędników Magistratu. Teraz jawnie zmianę okazywać począł. Przekonać się mogłem o tem przy każdej sposobności a zwłaszcza w czasie wizyt, które o rozmaitych porach dnia i nocy i w biurze i w mieszkaniu mem składał. Toż właśnie dziś był u mnie aż 5. razy    niby z jakimś interesem — ale właściwie interes miał chyba jeden, t. j. aby mię na czemś podchwycić... Coraz bardziej dochodzę do przekonania o zaniku wszelkiego jakiegoś szlachetniejszego, delikatniejszego uczucia, o wrodzonej jakiejś dzikości i wszelkiej bezwzględności u tych panów oficerów;... a jeśli takimi  byli oficerowie, jakżeż można było nawet przypuszczać, że sołdaci nie będą de meme genre?...

31 / III. A jednak twierdzę stanowczo, że wśród sołdatów był o wiele większy procent szlachetniejszych niż pośród ich przełożonych. Tegoż dnia popołudniu zjawia się u mnie trzech sołdatów, między którymi jeden był Polak z Radomskiej Gubernii, i proszą mię bym wstawił się za nimi do komendanta w sprawie wyjednania dla nich pozwolenia odbycia dziś wieczorem Spowiedzi Wielkanocnej. — „Ale będzie nas razem tu z  80. katolików-żołnierzy, — to niech ksiądz będzie tak dobry dla wszystkich o to prosić"—dodał przewodnik owej mię prawdziwie budującej deputacyi... Sam  Bóg znowu zrządził widocznie, by mi ułatwić to zadanie, gdyż za małą chwilę, — kiedy zbierałem się iść do komendanta, wszedł on do mego biura z pułkownikiem Petruszewiczem, i gdy przedstawiłem im moją i owych żołnierzy prośbę — pułkownik natychmiast zgodził się na to i w biurze mem zaraz napisał rozkaz, by wszyscy żołnierze-katolicy na nadchodzącą noc i jutro do południa zwolnieni zostali ze służby i jawili się dziś o godz. 8. wieczorem w mem mieszkaniu celem odbycia Spowiedzi. — I wśród dość silnej kanonady, która się rozpoczęła około godz. 9 .— szedł jeden żołnierz po drugim, by zeznawać swe winy grzechowe, i przesunęło się ich nie 80, ale 123. od godziny 8. wieczorem do 6. zrana; i choć po całodziennych tarapatach byłbym może i chętnie był wypoczął, wprost nie odczuwałem najmniejszego znużenia, słuchając Spowiedzi tych żołnierzy. Z rozmaitych byli oni gubernii, a jednak godzi się podnieść to z uznaniem dla pracującego tamże i wśród tak trudnych warunków obowiązki swe spełniającego duchowieństwa, żołnierze ci w przeważnej części wybornie, w sposób zwięzły a wszystko objaśniający wyznanie grzechów swych spełniali, co więcej prócz trzech z gubernii kijowskiej, jednego z gub. witebskiej i jednego z pod Kamieńca podolskiego wszyscy oni umieli czytać i mieli koronki i książeczki do modlenia przy sobie. To mi wprost zamiponwało Jeden z nich z gub. kurlandzkiej począł się spowiadać po łotewsku, ale nie znając zupełnie tego języka zaproponowałem mu, by mówił po rosyjsku i przecież jakoś mogliśmy się w ten sposób porozumieć. Na drugi dzień zdumiała się S.Felicyanka w Ochronce ujrzawszy kaplice i zakrystye i kurytarz przepełnioną samymi sołdatami, którym to w czasie Mszy. św. udzieliłem Komunii św. — A za kilka godzin później usłyszałem z ust komendanta, gdy wobec niego w magistracie wyraziłem moje zdziwienie, że wszyscy prawie moi „nocni" penitenci czytać umieją: „to jest zasługa waszego kleru, o! bo jak niebo od ziemi wysoko, tak wysoko wasz kler stoi od naszego"...Prawie całą noc trwające strzały karabinowe przemieniły się około godz. 10. przedpołudniem w koncert armat. Od granatów zapaliła się fabryka parafiny przy rafineryi w Gliniku maryampolskim, w znacznej części rozbity został dworzec kolejowy i nieopodal stojący budynek Towarzystwa rolniczego „Sierp", w którym komenda urządziła łaźnię dla użytku wojskowego.

2 / IV. W nocy od 11 ½ do 1. trwają bez przerwy strzały armatnie na rafineryę w Gliniku, gdzie pożar trwa w dalszym ciągu; od rana aż do zmroku przeraźliwa kanonada na miasto, granat o 2. popołudniu uderza tuż obok bramy magistratu w dawne biuro prezydyalne, odłamki granatu przez zamkniętą okiennicę wpadają do mego biura zostawiając liczne ślady w suficie i ścianach; mnie siedzącemu przy biurku znowu ani włos z głowy nie spadł... Urzędnicy Magistratu, służba miejska, policyanci wbiegli z piwnicy po tem uderzeniu do biura mego, myśląc, że już nie żyję, a przyjęci przezmnie śmiechem wprost nie mogli pojąć, jakim cudem ocalałem i wyszedłem z tej opresyi bez najmniejszego szwanku. Wieczorem nastaje cisza, ale nie na długo... O godz. 9. „łuskanie grochu", tak bowiem zaczęliśmy nazywać muzykę karabinów maszynowych. Ale do tej muzyki już tak się przyzwyczaiłem, że snu ona mi nietylko z oczu nie spędzała ale nawet jakgdyby najmilsza serenda do usypiania mi dopomagała.

3 / IV. Całą noc strzelanina i armatnia i karabinowa ale z przerwami, toż samo i przez cały tydzień ale pociski padają poza miasto; zestrzelenie aeroplanu rosyjskiego, który spadł na równinę obok dworca kolejowego wśród pól dworskich. Przymusowe wywiezienie 150. żydów — jak się dowiedziałem później od jednego z oficerów stało się to za namową popa wojskowego, który w fanatyzmie swym sądził, iż przyczynia się w ten sposób do chwały Zmartwychwstałego Zbawiciela !... Zarządziłem dla tych, którzy w warunkach zgoła nie świątecznych, nie chcąc od zwyczaju odstępować, koniecznie „Święcone" mieć pragnęli, święcenie „esculentorum" w sali obrad Rady miejskiej... Wezwałem przy tej sposobności obecnych, aby jutro zwłaszcza modlitwami swemi  szturm do niebios przypuścili w celu ubłagania końca naszej niedoli i niewoli!... I tak poraź pierwszy chyba od niepamiętnych czasów bez resurrekcyi Chrystus Pan i dla Gorlic zmartwychpowstał!... urządzenia bowiem choćby w najszczuplejszych ramach ceremonii resurrekcyjnej bądź to z braku miejsca, bądź to z powodu pocisków od czasu do czasu ponad miastem przelatujących dopełnić nie było zgoła możliwem.

4 / IV. Dzień Zmartwychwstania Pańskiego! Jakżeż inny od tych wszystkich, które się w ciągu lat poprzednich przeżywało!... Dzień radości dla świata chrześcijańskiego — ale w tym roku Kafrowie, Grenlandczycy, dzikie plemiona środkowej Australii o wiele szczęśliwsi niż „kulturą" chcąca światu przodować „chrześcijańska" Europa... Tak! chrześcijańska, bo przeważnie ochrzczona, ale ta krwi morze rozlewająca wojna najwymowniejszym świadectwem tego, że chrześcijańską jest Europa ale nie w duchu Chrystusa chrystyanizm swój pojmującą i spełniającą!!... Dla ludów Europy dzisiejsze Święto Zmartwychwstania to nie święto radości — ale dzień najgłębiej w duszę wnikających wyrzutów sumienia! W sali „Sokoła" czyli w kaplicy wojsk rosyjskich" odbywa się uroczyste nabożeństwo; ale nie pojmuję doprawdy, z jakiem czołem ośmielają się ci, którzy tę straszną w dziejach świata niepamiętną wojnę rozpętali, ci, którzy sprawcami tylu niedoli na najnieszczęśliwszej zwłaszcza ziemi polskiej, ci, którzy wszelich uczuć ludzkości dawno się wyrzekli, stawać przed ołtarzem Pana Zastępów i kłamliwemi usty wyśpiewać ku czci Jego hymny?!... To mi wprost niepojęte!... Doszło więc niestey do tego, że od lat z górą 500. osiedleni w Gorlicach mieszkańcy-katolicy nawet cichej Mszy w dniu tak wielkiego Święta wysłuchać nie mogą, najeźdźcy — dzicz bez miary — śpiewami swymi przy głuszyć pragną i okrzyki nasze oznajmujące Bogu krzywdy nam wyrządzone i okrzyki ich własnego sumienia zarzucające im ich własne nieprawości na mieszkańcach nietylko Gorlic ale całego kraju, przez który ich wszystko niszczące stopy przeszły, popełnione!... A na domiar tego jeszcze jedno, co nam nadzwyczajną wyrządziło przykrość w owym dniu!... I sądzę, że mogłoby było całkiem dobrze obejść się bez tego!... Rozumiem,  że  słusznie  postąpiono  zarządzając na ten dzień „zawieszenie broni" i od godz. 7. spokój zapanował w obrębie Gorlic i jedynie zdała słychać było w ciągu dnia strzały kierowane do przelatujących — nie mogę też pojąć,   w  jakim  celu   wobec   „zawieszenia  broni"  — aeroplanów,    ale    czy   potrzebnem   było   owo    dzielenie    się    święconem    jajkiem    wspólnie    urządzone przez oba wojska wrogo naprzeciw siebie stojące i od dni 98 tak straszne wpośród siebie nawzajem zniszczenie szerzące?! A patrzyliśmy na to z naszych obserwatoryów  pokryjomu   przed  „Mochami"  urządzonych w jednej z klas szkoły męskiej — patrzyliśmy własnemi oczyma!... no   i  osądziliśmy  jednogłośnie,  że  uświęconego wiekami zwyczaju przecież w ten sposób profanować się nie godziło!!... Dzień był przecudny pod względem aury, prawdziwa wiosna; a że już „osy" nie brzęczały po ulicach, więc wszystko co żyło — wyszło na ulice miasta... Blade twarze „jaskiniowców", niektóre od 27. grudnia 1915 r. nie widziane zgoła, i staruszków wygłodzonych i dzieci strwożonych, i chrześcijan i żydów — gdyż i oni   w  tym  roku wespół z nami swą „Paschę" mieli; wszystkie te twarze dziwnie jakoś smutnie poglądały ku słońcu tak pięknie, tak czystem światłem oświecającym  miasto;...   jawnie  wyryte  przygnębienie wyczytać można było na tych, którzy snuli się po ulicach oglądając może niejeden i po raz pierwszy owo straszne spustoszenie miasta całego, jeden jedyny bowiem tylko Rynek wyobrażać mógł wówczas jeszcze miasto, bo reszta innych ulic chyba przedstawiać mogła obraz ruin pompejańskich... Tak wyglądał ów ogólny „spacer" Gorliczan w dniu Niedzieli Wielkanocnej i 5 / IV. dnia następnego, gdyż i ten był dniem „zawieszenia broni" — W dniu tym sztab rosyjski zjechawszy do Gorlic miał istotnie jakieś dziwne szczęście. O godz. ½ l w południe sztabowcy in gremio poszli oglądać ruiny kościoła parafialnego; wszedłszy przez środkowy portal bawili tam dość długo wewnątrz kościoła, robili zdjęcia fotograficzne — twierdząc, że muszą to przesłać prasie rosyjskiej i ententy. 

Wnętrze zniszczonego kościoła parafialnego

— Może najwyżej w dziesięć minut po opuszczeniu przez nich wnętrza kościoła, gdy znajdowali się jeszcze w Rynku w drodze do kwatery generalskiej, runęła ostatnia część sklepienia w kościele ponad chórem, a więc właściwie nad miejscem, w ktorem ci panowie stali. — „Komandior" Dellendorf chełpił się potem z tego przedemną w biurze, mówiąc, że widocznie sam Pan Bóg daje im szczęście we wszystkiem, wyrywa ich z najgroźniejszych niebezpieczeństw i walczy nawet razem z nimi w tej wojnie... Tak się wówczas istotnie zdawało... ale że drogi Boże niezbadane, więc przypuszczać nam chyba wypadnie, że Pan Bóg chciał „Mochów" wywyższyć ale tylko w tym celu, by ich następnie kiedyś w przyszłości jeszcze bardziej upokorzyć... Dziś gdy to piszę — poznaję dopiero, że prawdziwie takie były wyroki Boże, myśmy bowiem przez 126. dni w Gorlicach za niewolników uważaniw niespełna miesiąc od Wielkanocy tryumfowali jako wolni, a ci, którzy nas gnębili w sposób wprost nieludzki, na głowę pobici — z Gorlic uciekali! ...

Kwiecień poczyna nam upływać dość spokojnie... może jeszcze wrażenia świąteczne trwają i w obu stronach walczących... a może... a może to ma być cisza przed burzą?!...

6 i 7. kwietnia mijają prawie bez strzałów — ma się rozumieć armatnich, bo karabinowe gniazda „roje os" wciąż z siebie wypuszczały czasem kłujących nawet i śmiertelnie...

8 / IV. Śliczny poranek wiosenny — ale nam „z wiosną nadzieje nie rosną" — bo oto! znów zaczyna się kanonada; pociski lecą zrazu w okopy, ale około 10-tej przedpołudniem znów składają wizyty miastu, pada granat w róg Magistratu tuż przy placu kościelnym, lecą nowowstawione szyby w oknach biur magistrackich, zasypują odłamki szkła nietylko mnie siedzącego przy biurku niedaleko okna, ale i osładzających sobie gorzkie chwile „preferansem" urzędników, tak że ostawiwszy „żydka" na stole powybiegali przerażeni na kurytarz i do piwnicy... Bo też i mieli racyę...w kilka minut potem 3. granaty jeden po drugim wpadły w Rynek niszcząc trotoary i rozbijając budynek starego magistratu. W godzinach popołudniowych znów się uspokoiło; chociaż pod wieczorem około 7. godz. padły ofiarą wojny: Rada powiatowa, dom obok niej stojący: fabryka wody sodowej i dom dyrektora fabryki kwasu siarczanego. 

9 / IV. Zaczął się okres spokojnych nocy!... Ci, którzy z powodu strzałów sypiać nie mogli — ja na szczęście do nich nie należałem — byli wprost uszczęśliwieni, więc też odsypiali niedospane godziny... Wprawdzie przebudzenie tych jednostek było dość przykre, bo zawczesne... — o godz. bowiem 7. zrana już w tym peryodzie „spokojnych nocy" bombardowanie Gorlic najaktualniejszą rzeczywistością się stawało, jednak owa spokojna nocna drzemka pokrzepiała ich, tak że zrana spotkani wyglądali tak świetnie, jakgdyby dopiero przed chwilą do gorlickiej twierdzy wpuszczeni zostali... Tegoż dnia pociski zmieniły nieco kierunek... Grupa pobudowanych w ostatnich latach parterowych domów w dzielnicy między miastem a parkiem miejskim była jeszcze od pocisków armatnich nie nawiedzona, więc aby im nikt nie mógł zazdrościć w przyszłości i one musiały odczuć, jako granaty smakują... I odczuły nawet krwawo!...   

Zburzona "Garbarnia" i domy w okolicy pomiędzy Parkiem a dzisiejszą ul. Krasińskiego

W willi p. dyrektora Rakuckiego rozbitym został tył domu, a w suterynach odłamkiem granatu trafiona służąca w chwil kilka potem zakończyła życie; nie ominęły też szrapnele i granaty reszty dzielnicy z wyż wspomnianą willą siąsiadującej, tak że oddziały wojsk rosyjskich dotychczas dość swobodnie pomiędzy te domy mogące się przekradać na pozycye w parku miejskim, obecnie muszą podostatkiem nasuszyć sobie głowy, jak tam przejść, by nie być spostrzeżonym przez wojska nasze stojące w okopach na przeciwległych pagórkach dzielnicy gorlickiej „Pocieszki"... „Nomen omen" — ta „Pocieszka" dodawała nam wciąż otuchy, że przecież ztamtąd pociechę weźmiemy... I wzięliśmy!... Ale nie uprzedzajmy wypadków!... Około 6. godz. wieczorem zjawia się komandior Dellendorf w biurze mem i wydaje polecenie, aby wszyscy mieszkańcy północnej strony Rynku aż po zabudowania dworskie — a zatem i z mego domu od godz. 8-ej wieczorem wyprowadzili się ze swych mieszkań... Co było powodem tego wprost nielitościwego — wobec rozbicia co najmniej już  ¾ domów okazało się zaraz następnej nocy... Mimo, że tłumaczyliśmy „komandiorowi" i ja i obecni przy wydaniu te w mieście i braku wszelkich mieszkań — zarządzenia, tegoż polecenia urzędnicy, jak bardzo trudnem jest wykonanie tegoż rozkazu, spotkaliśmy się z jedną tylko i tą samą odpowiedzią „generał kazał i tak być musi". uzyskałem tylko tę jedną ulgę, że mogłem wraz z rodziną mego służącego pozostać w mym domu t. j. w połowie rozbitego domu; wszyscy jednak inni mieszkańcy parteru musieli się wyprowadzić... Mając do owej przeprowadzki zaledwo półtora godziny czasu mogła każda rodzina zabrać ze sobą tylko to, co uważała za najpotrzebniejsze, resztę zostawiono w dawnych mieszkaniach z tem, iż nazajutrz zdoła przenieść i to na miejsce nowego przytułku... Ale nazajutrz nie było już co zabrać, właścicieli bowiem zastąpili sołdaci i rozkradli jak kruki wszystko, co się tylko ukraść dało, a co musieli już zostawić, to zostawili tak zniszczone, że już do dalszego użytku nie nadawało się zgoła...

10 / IV. To było ostatnie dzieło „urzędowania" p. Dellendorfa; w południe przybył do magistratu nowy komendant miasta — rezerwowy praporszczyk Leszków, który był w cywilnym stanie sędzią w Kijowie.—Noce pędzimy dalej spokojnie i to aż do 18. kwietnia. Aura się zmieniła; niebo zachmurzone ciągle, deszcz pada bez przerwy i we dnie i w nocy, tak że 14. kwietnia mamy dość groźny wylew Ropy... „Coby też Mochy na Zawodziu teraz zrobili — myślimy sobie i powtarzamy między sobą — gdyby tak w chwili obecnej nastąpił na nich atak od strony Nowodwórza i Pocieszki?!! — toż doprawdy ani jedenby z nich nie był wówczas uszedł; mostu nie było, stan wody na Ropie i Sękówce olbrzymi... Co za szkoda, że tej chwili nie wykorzystano! ... Zresztą może i nie! tam przecie byli mądrzejsi od nas strategicy, którzy, rozważywszy wszystkie „pro i contra" przez nas cywilów nieznane lub nierozumiane należycie powiedzieli: „jeszcze nie przyszła godzina nasza"...

15 / IV. Wylew Ropy trwa dalej aż do południa — już około 9-tej zrana chmury się przerzedzają, słońce do czasu do czasu spoziera ciekawie, co się na tej biednej dzieje ziemi, a widzi ono pewno wszystko lepiej i dalsze wzrokiem swym horyzonty obejmuje niż najbystrzejszy lotnik przez lunetę z aeroplanu... bo słońce przez jaśniejsze patrzy szkła niżli nawet te, które u Zeissa zakupić można... Promeniami słońca choć na chwilę ogrzani, na rozpogadzający się coraz bardziej firmament, niezbyt dziś pociskami nękani, jakoś swobodniej oddychać poczynamy, bo i jakieś dziwne przeczucie nas wszystkich przejmuje, że „coś się święci — że coś się przygotowuje" ku naszemu ocaleniu... Bo i komendant zrazu bardzo łagodny teraz co chwila przychodzi przynosząc coraz to insze a surowsze rozkazy generała. Już im się nie podoba, że odprawiam Msze św. w Ochronce, ustawiają patrol przy schodach prowadzących z placu kościelnego na Podkościele, gdzie jeszcze stoi Ochronka. Jestem zmuszony 17. kwietnia kazać sobie popod mur dworski wśród zarośli urządzić schody, bym mógł nimi wczesnym rankiem schodzić do Ochronki dopóki ich znowu wszystko wiedzieć chcący i w każdą dziurę zaglądający generał nie wypatrzy. Coraz częstsze wycieczki aeroplanów ponad miastem i okolicą tegoż; a ilekroć taki aeroplan się pokaże cała załoga gorlickich Mochów w ruchu, jakgdyby kto dymu do ula napuścił, powstaje strzelanina i z karabinów zwykłych i maszynowych i z armat, a aeroplan poważnie jak orzeł szybuje coraz to wyżej—no i śmieje się z marnotrawstwa amunicyi i tak dość skąpej u Mochów...

18 / IV. Już w nocy rozpoczęta kanonada wzmaga się około 10-tej zrana i trwa z małymi przestankami aż do 3-ej popołudniu; najwięcej pocisków padło na ul. Stróżowską, gimnazyum i Glinik maryampolski znowu zabijając 7. osób i raniąc dość ciężko pięcioro ludzi. Gdy około ½ 4. generał przechodził przez Rynek  w ul. Stróżowską, przed domem swym stał członek Zarządu miasta znany ze swej prawości Piotr Mielowski wraz z drugim obywatelem tutejszym Józefem Miklaszewskim. Widząc generała i dość liczny orszak oficerów ukłonili się; za parę minut potem wchodzi do magistratu p. Leszków z poleceniem, by tych tam stojących z okna mego biura widzianych policyant zawezwał natychmiast. I byliśmy wszyscy świadkami takiej sceny. — Wprowadzonych przez policyanta wyż. wspomnianych obywateli zapytał komendant: ,,wyście się kłaniali generałowi?" — „My" i natychmiast zawezwał naczelnika karaułu i kazał ich obu zamknąć w aresztach miejskich. Chcąc się dowiedzieć co się stało, zapytałem komendanta o powód aresztowania tych dwu spokojnych zupełnie, najpoważniejszych w mieście obywateli, a na to otrzymałem lakoniczną odpowiedź: nie lzia znaty generała"...Ponieważ z powodu braku szyb w kaźniach a w dodatku z powodu kilkudniowej słoty kaźnie te były zawilgocone i wprost niemożliwym stawał się w nich dłuższy pobyt, napisałem około godz. 4 ½  list do generała Fiadeja z prośbą, by w imię miłosierdzia chrześcijańskiego zechciał zgodzić się na uwolnienie niewinnie zaaresztowanych. W godzinę najdalej potem przychodzi p. Leszków i powiada mi z widoczną groźbą: ,,tak się nie pisze do generała" — na to usłyszał odemnie: „jak umiałem, tak napisałem, bo sądziłem, że nietylko na katolików ale i na wszystkich chrześcijan przykazanie Chrystusowe o miłosierdziu obowiązuje"... „Da! da! da! — rzekł p. komendant jąkając się, jak zwykle — to sprawa nie skończona"... Urzędnicy zadrżeli słysząc te słowa i poczęli się już naprawdę lękać o mój los; gdy około 7. godziny wieczorem zjawił się adjutant generalski w karaule i dał naczelnikowi karaułu polecenie... nie zaaresztowania mnie... jeno... wypuszczenia z aresztów miejskich Mielowskiego i Miklaszewskiego i pozostawienia ich w areszcie domowym (pod nadzorem policyjnym). Równocześnie polecono im, aby najdalej do czwartku (a była to niedziela) t. j. do 22. kwietnia wyjechali z Gorlic. Gdy obaj po wypuszczeniu z aresztów przyszli mi podziękować za wstawiennictwo, przedstawiałem im, by nie czekając na ostateczny termin dany im do wyjazdu udali się do Jasła lub choćby tylko gdzieś do pobliskiej wsi nawet zaraz jutro-obawiam się bowiem, że Moskale mając ich już na oku gotowi ich potem sami wywieźć... Com przewidywał, stało się niestety... Żony tych obu nie mogąc zdecdować się na wyjazd zatrzymywały ich aż do środy i we środę 21. kwietnia wieczorem zabrano ich, wywieziono do Jasła, a ztamtąd niewiadome dokąd, tak że do tej chwili, gdy to piszę w styczniu 1916. niema o nich wiadomości. Próbowałem dowiedzieć się i przez Czerwony  Krzyż i przez biuro wiedeńskie — ale bezskutecznie.

19 / IV. W nocy przyprowadzono na karauł ukrywającego się od grudnia na Zawodziu w domu Katarzyny Wojtasiewiczowej żołnierza naszego... Jak sam komendant wobec nas powiedział, pobyt jego tam zdradziły jakieś dziewczęta ze Zawodzia. Zaaresztowano i Wojtasiewiczową; byliśmy w obawie wielkiej; by ta  przy śledztwie nie wydała tego, że magistrat wiedział o pobycie tegoż żołnierza Baecka rodem z  Wiednia i że dawał mu nawet na utrzymanie; ale kobieta ta udaje głupkowatą, podobnie, jak Baeck nie umiejąc słówka po polsku udawał wciąż niemego, doprowadzała wprost do rozpaczy komendanta, tak że w końcu rzekł do nas: „ta ona niszczo ne znaje, ta to idyotka" i kazał ją znowu zamknąć do aresztu.

Aeroplan nad miastem — gromko i długotrwające salwy karabinowe i armatnie weń skierowane ale nadaremne!... 

20 / IV. Popołudniu koncert nad koncertami — były chwile, że zdawało się, iż z miasta kamień na kamieniu nie zostanie; na ul. Stróżowskiej jeden jedyny tylko i  to już w rogu Rynku ostał się cały, ul. Bankowa  i Zielona zniszczone doszczętnie, na Dworzysku i w okolicy cmentarza ani na pokaz już domu nie było; o  godz. ½ 8. wieczorem w ul. Bankowej wpadłszy w parter zburzonego domu, w którym jeszcze kilkanaście osób mieszkało, rani bardzo ciężko dwie osoby i jedną zabija.

Ruiny na ulicy Bankowej

21 / IV. Względny spokój; tylko co czas jakiś prawie co 2. godziny — widocznie abyśmy się nie odzwyczaili — słychać gwizd lub wycie ,,gościa" wjeżdżającego do Gorlic i nadużywającego prawa gościnności przez dalsze pustoszenie Podkościela i zadawanie ran mieszkańcom tegoż. Komendant z polecenia generała najwidoczniej przerażonego pochwyceniem żołnierza austryackiego w mieście nakazu  je wydać,,objawlenie do żiteli horoda" —  podobne już za rządów Małynkiwa 10. lutego wydane zostało — aby donosili Magistratowi o „prożywaniu wsich podzrytelnych indywiduach", i że Magistrat ma pod osobistą odpowiedzialnością zawiadamiać o tem komendanta. Coraz ciaśniej zaczyna robić się w mieście!... mój kuferek podręczny spakowany zaopatrzony we wszystkie najpotrzebniejsze części garderoby i przedmioty —ha! trzeba będzie jechać tam gdzie słońce wschodzi, to się pojedzie... Bóg łaskawy tyle razy wyrwał mię już z paszczęki granatów i z gniazda „ós" to przecie, jeśli będzie wola Jego, wyrwie mię i z paszczęki Mochów...

22 / IV.—24 / IV. Ustały prawie zupełnie ataki nocne; w ciągu dnia natomiast przybierają co dzień bardziej na sile; stan ten trwa i przez cały dzień 23. kwietnia; granaty lecą na Zawodzie, stary listonosz Rostocki odmawiając modlitwy przy stoliku zostaje w mieszkaniu zabity. Od 7. wieczorem cisza, ale już około 11. zaczyna się kanonada dość gwałtowna i nie ustaje przez całą noc i cały dzień następny. Bardzo silny pożar w Maryampolu spowodowany granatem. 

25 / IV. Noc przeszła spokojnie    to dziwne! bo niedziele zwyczajnie już od świtu bywały dotychczas inne... Odprawiam Mszę św. w Ochronce o godz. ½ 6; poczerń wraz z organistą wracam do domu. Zaledwo zabrałem się do wypicia herbaty wchodzi kobieta z Glinika maryampolskiego i powiada mi, że w Ochronce jest żołnierz austryacki, który nie chce ztamtąd pójść i powiedział, że będzie tam przez cały dzień a w nocy pójdzie do Jasła. Nie chcąc wdawać się w rozmowy żadne z tą kobietą — gdyż jakkolwiek znałem ją nawet jako pobożną, ale miałem podostatkiem dowodów w ciągu mego urzędowania w Magistracie, że i takim wówczas nie bardzo ufać można było i w tejże chwili przypominawszy sobie,,objawłenie" z 21. b. m. jako też zostawiając analogiczne fakta ze Szwargą 23. marca i z Baeckiem 19. kwietnia postanowiłem mieć się na ostrożności i poleciłem tej kobiecie Katarzynie Wiktor, aby poszła natychmiast do Ochronki i poleciła Siostrze Felicyance, by rozkazała jak najenergiczniej temu człowiekowi wynieść się z Ochronki. Rozumiejąc, że jeśli to w istocie żołnierz austryacki, na taki rozkaz pewno się ztamtąd ulotni, jeśli zaś prowokator chcący mię podchwycić, jak podchwycił biednego Szwargę to rozmyślnie zostanie, byłem pewny, w ten sposób nie komendant prowokacyą mnie, ale ja jego wyprowadzę w pole. Około godz. 8. napisałem tedy komendantowi, że w Ochronce jest jakieś podejrzane indywidyum. P. Leszków zaledwo o 10-tej zdecydował przyjść do magistratu i zażądawszy policyanta poszedł do Ochronki. Szukał i szukał — ale nie znalazł... Przysyła zatem po mnie, a gdy zjawiłem się w Ochronce wpadł na mnie z wyrzutami, że ja Władzę wojskową błąd wprowadzam, że będę za to odpowiadał i t. p.; na co odpowiedziałem całkiem spokojnie „a szukał p.komendant wszędzie?" i chciałem w tej chwili wejść do kaplicy, tu jednak były drzwi zamknięte. Zapytałem go zatem znowu: „a tu także p. komendant szukał?" „Tam nie trzeba, bo tam sia służba Boża odprawlajet!" „No! ja wiem, że tam się służba Boża odprawia, gdyż i ja sam tam codziennie prawie ją odprawiam, ale mimo to możnaby i tam poszukać!"... „Tam nie potribno!" A więc jeśli nie potrzeba, to i ja tu niemam co robić i „do świdania"... I poszedłem do Magistratu, a około południa z kaplicy wyszedł „ów szukany", przyprowadzony do karaułu, całkiem dobrze po rosyjsku z sołdatami mówił i zabawiał się; po kwadransie potem zjawił się komendant i po krótkiej rozmowie „sam na sam" ze „złapanym" — bo nawet i naczelnika karaułu (jak zwyczajnie przedtem przy śledztwie to miało miejsce przy tem „przesłuchaniu" nie zostawiono — udał się wraz z nim do kwatery generalskiej — i tegoż dnia, jak kilku mi potem mówiło urzędników, pp. Mayer, Rakocki, Kosiba i Ludwin Julian, — widzieli oni jeszcze dwóch takich samych „podzrytelnych" w mieście. P. Komendant powróciwszy jeszcze raz do biura i wypytawszy się o kobietę ową Katarzynę Wiktor kazał ją przyprowadzić i z nadzwyczajną ostentacyą wręczył jej 15. rubli, pragnąc widocznie zachęcić inne — bo inni byli o wiele roztropniejsi i niedaliby się byli w Gorlicach użyć do tego — by nietylko, o „takich podzrytelnych" donosiły. A ja w dodatku do tego wszystkiego musiałem jeszcze z polecenia p. Leszkowa wymienić jej owych 15. rubli i to po kursie 3 K. 33  h., jaki podówczas komenda u nas postanowiła.Nie udało się wtedy prowokatorom ani mnie schwycić w pułapkę, ani zamknąć Ochronkę, jak sobie to ułożyli w prawdziwie szatański sposób.Tegoż samego dnia granat uderzył znowu w ruiny kościoła i na placu kościelnym, szyby w kilku salach magistratu wyleciały a odłamki z placu kościelnego wpadły aż do byłej sali obrad Rady miejskiej przebijając grube żelazne okiennice w kilku miejscach.W  rafineryi  maryampolskiej  pożar  trwa  dalej.

26 / IV. Od 8. godz. zrana przez cały dzień szturm armat na rafineryę w Gliniku maryampolskim, granaty wpadając w palące się rezerwoary jeszcze bardziej płomienie podsycają. Wieczorem do rozdawnictwa porcyi obiadowych przyjeżdża zastępca ks. Dołgorukowa — jakiś pan Ogrimow, o którym opowiada mi Dr. Wołyńskij, że to multimilioner mający kolosalne fabryki, cukrownie w Moskwie, kopalnie na Kaukazie i nie wiem, gdzie jeszcze. Czy to humbug rosyjsko-amerykański? któż zgadnąć może?... A niech tam ma dobra nawet na Saturnie, myślę sobie, cóż mię to obchodzić może, byleby tylko porcye dalej dawał, gdyż inaczej mi Gorliczanie po wyczerpaniu się funduszów z głodu mrzeć zaczną... Dotychczas nikt z głodu nie umarł, bo też jeszcze każdy choć coś niecoś grosza przed Mochami za telefonem szukającym ukryć potrafił, a więc i kupował sobie w Magistracie wiktuały z Jasła przywożone i było za co znowu fury posyłać do Jasła i przywozić, co potrzeba. Ale też w tym czasie ani rzemieślnik, ani przemysłowiec, ani kupiec, ani robotnik zarobić w Gorlicach nie mógł wcale, więc cóż będzie, gdy Gorlice twierdzą pozostaną jeszcze z parę miesięcy — i gdy wyczerpią się zapasy pieniędzy — i Magistrat wyda swe zasoby co do centa?...Nieraz z mymi poczciwymi współtowarzyszami w Magistracie łamałem sobie głowę nad rozwiązaniem tego węzła — i truchleliśmy o przyszłość nas wszystkich w mieście pozostałych. „Fiat voluntas Tua" wołałem wówczas i zamykałem dyskusyę na ten temat...Na razie mamy porcye; p. Ogrimow przyrzekł, że po porozumieniu się z Dyrekcyą Czerwonego Krzyża liczbę porcyi powiększy, więc o co się marny troszczyć? w czasie wojny myśleć należy tylko „o dziś" — a któżby w Gorli­cach niepewny życia każdej chwili — bo albo ,osa'' 1) ukłuje, albo „bąk" 2) (szerszeń) utnie, albo „wilk"3) ukąsi — był tak naiwny jeszcze, żeby myślał „o jutrze"? W ciągu nocy z 26. na 27. kwietnia zaaranżowano aż 3. ataki, granaty i szrapnele wyły i gwizdały, reflektory co kilka minut oświecały to tę, to ową część miasta, około godz. 1. wpadał granat w ulicę tuż niedaleko mego domu, tak że wyskoczyłem z łóżka na równe nogi, i z sufitu od wstrząśnięcia tego posypały się kawałki po całej mej sypialni. Spostrzegłszy jednakowoż, że kierunek pocisków zmieniać się zaczyna i że za cel obrano sobie park miejski, gminę Sokół i Kobylankę, rzuciłem się znowu w objęcia Morfeusza, dopóki o ½ 4. zrana nie zbudził mię świeży granat rzucony w ogród dworski naprzeciw Starostwa. Cały dzień 27. kwietnia nie umilkły prawie armaty — jedynie tylko od 11 ½ do 2. mieliśmy spokój, gdyż artylerya widocznie nabijała wówczas nie armaty ale żołądki...

1)kula karabinowa; 2) odłamek szrapnela; 3) granat.

28 / IV. Kto się nie wyspał — budzony po trzykroć poprzedniej nocy, ten mógł użyć sobie owej przyjemności o ile to przyjemnem nazwać można, (są bowiem tacy, dla których najprzyjemniejszą jest chwila jedzenia, a śpiąc jeść nie mogą więc i przyjemnym dla nich sen być nie może) tej nocy, gdyż pewno i nawet i na szczycie Giewontu głębsza nigdy cisza nie panowała, jak właśnie dzisiaj w Gorlicach. Nawet ,"osy" poszły spać... Ciszy takiej zawsze bardzo się bałem; więc  i dziś trwoży mię ona... Miałem racyę!... O 9. zrana rozpoczęła się burza... nie ta, którą nieboszczyk Ajolos (Eol) tak przerażał nieszczęsnego tułacza Odyseusza... ale burza świszcząca wyjąca a przytem rozbijająca i potężne ciosy (jak w kościele gorlickim) i żelazno-betonowe konstrukcye (jak w rafineryi maryampolskiej) i ścinająca ludziom głowy, jak makówki... słowem burza najprawdziwsza z grzmotami, z piorunami — burza niosąca śmierć w sobie... gmachowi magistrackiemu dostało się w tym dniu całkiem porządnie, drugie piętro szkoły wydziałowej żeńskiej zupełnie zrujnowane, plebania, szczątki murów kościelnych, stajnie dworskie, oficyny i tak w prostej linii aż poza rafineryę w Gliniku prawie każda piędź ziemi była ostrzeliwaną. Sześć trupów i 5. rannych oto dzieło dokonane przez ową wprost nie dającą się opisać burzę, która w tym dniu przeszła przez Gorlice.Dwa natomiast dni następne ostawiono nas w spokoju, dano nam odsapnąć... Słyszeliśmy wprawdzie strzałów podostatkiem, widzieliśmy czerwonawych i błękitnych i białych obłoczków powstających przy pękaniu szrapneli i granatów, co nie miara, ale wszystko to widać było w przyzwoitem oddaleniu od miasta, czyli raczej od ruin byłego miasta, które od 500. lat zwało się Gorlicami.Tak w spokoju skończyliśmy kwiecień!Co przyniesie nam maj?... Może i radosną majówkę?

1 / V. Przypominały mi się szkolne czasy! „Heute ist der erste Mai, und die Schüler bitten ,,frei"; u nas w szkołach gorlickich już od 15. września 1914. było „frei" ale nie owo dawne „wesołe"...Nam Gorliczanom należałoby się zupełnie zasłużenie inne „frei"... Już 124. dzień odbywamy z wszelką gorliwością, niebywałą wytrwałością kurs artyleryjski — więc chcielibyśmy mieć nietylko dzisiejszy dzień „frei", ale mielibyśmy ochotę wielką „wyzwolić się"; a gdyby te „wyzwoliny" faktem się stały, nie zaniedbalibyśmy napewno postąpić według odwiecznych zwyczajów cechu szewskiego i urządzilibyśmy sobie in gremio wszyscy sprawiedliwy „Blaumontag"... A może doprawdy blizko jesteśmy tych wyzwolin?... Z naszego obserwatoryum zauważyć mogliśmy już wczoraj przed wieczorem jakieś gorączkowe ruchy w okopach na Pocieszce i w Nowodwórzu... Głuche — niewiadomo z jakiego pochodzące źródła — wieści krążą pomiędzy Mochami, że „Germańcy idut" "Austryjcy to dobryj lude — ale te Germańcy-sukińsyny"... „Wasz stareńki imperator ne chocze boju — ino Germanec"... Co chwila można było takie słyszeć rozmowy... Już i noc z 30. kwietnia na 1. maja była przerywaną to karabinowymi, to armatnimi strzałami raz dalej, drugi raz bliżej miasta, nie można się było nawet dobrze zoryentować zkąd i dokąd te pociski lecą; to samo zauważyliśmy aż do samego południa; popołudniu bardzo silna strzelanina, szrapnele, granaty padają w Maryampol a następnie dobierają się znów do miasta, rozbijają pozostałe mury w części magistratu, kościoła, domów na Zawodziu; dopiero zmrok zapadłszy przerywa ową serenadę, o 8. idę z trzema urzędnikami Magistratu p. Przybylskim Tadeuszem, Maryanem Kosibą i Józefem Moskalem do fabryki kwasu siarczanego, gdzie miały być, jak codziennie rozdawane porcye obiadowe. Dom, w którym się odbywało zwyczajnie, był już formalnie oblężony przez wyznaczonych na dziś 500. osób — uporządkowaliśmy tę rzeszę i czekamy na przyjazd kuchni z Klęczan. Około ½ 9. rozpoczyna się silna kanonada w okolicy Bystry, Łużny, Staszkówki, a później za kilkanaście minut już słychać grzmiące armaty od Dominikowic, Kobylanki, a zatem atak ogólny!... Ludzie zebrani z wolna się rozchodzą do domów, każdy choć hukiem coraz to bardziej ku miastu się zbliżającym przerażony ale w oczekiwaniu jakiegoś przecie rozstrzygnięcia ostatecznego — daj Boże! dla nas pomyślnego... Około ½ 10. gdy o kuchniach Czerwonego Krzyża ani słychu, powracam i ja z mymi towarzyszami do miasta, a po drodze wstępuję do szpitala cywilnego w kamienicy Korna visa-vis Rady powiatowej i spotkawszy tam Dra Wołyńskiego oznajmiam mu, żeśmy dotychczas czekali na przyjazd kuchni — ale nie przyjechały, więc i pewno już nie przybędą. Wymiarkowałem po zachowaniu się i trwodze tego lekarza, że coś nie bardzo musi mieć dobre wiadomości, i z minami o wiele weselszymi odeszliśmy do miasta; bo w przewidywaniu „naszej wygranej"...  

Płonące podczas ostrzału Gorlice. Widok z balonu obserwacyjnego. Na pierwszym planie most na drodze z Ropicy Dolnej (dawnej Polskiej) do Bystrej

2 / V. Tej nocy nie wiem czy był choć jeden człowiek w mieście, któryby oko zmrużył... Już samo oczekiwa­nie tego, co nazajutrz nastąpi sen z oczu spędzało, a cóż dopiero powiedzieć o tych co kwadrans, co pół godziny padających na różne części miasta ciężkich granatach, od których lotu ściany się trzęsły a od huku drżała ziemia. Karabiny maszynowe ani na chwilę nie ustawały, zdawało się, że coraz bliżej, że już tuż w ulicy się odżywają, niepokój, — co będzie — rósł z każdą chwilą... Nad ranem około 4-tej ustało wszystko — wyjrzałem oknem, odsunąwszy nieco materac na ulicy pełno Mochów — załamałem ręce „więc znowu szturm ten zakończył się jak poprzednie". O godz. 5 ½ poszedłem ze Mszą św. już przy końcu tejże przeleciało ponad miastem kilka szrapneli; a że strzały zaczęły być coraz częstsze, więc skróciwszy „gratiarum actionem" poszedłem wraz z organistą przez „moje" schody do domu. Wobec wzmagania się kanonady organista bał się iść do swego mieszkania w Rynku i zatrzymał się u rodziny mego służącego, a ja wypiwszy śniadanie i słysząc ową strzelaninę usiadłem by zmówić brewiarz. Wtem granat uderzył tuż obok bramy dworskiej, materace, którymi były zasłonięte okna w mym domu, wyleciały na ulicę, resztki szyb rozsypały się po pokoju, więc nie czekając zabrałem płaszcz na siebie i wyszedłem do drugiego pokoju... Jeszcze nie zamknąłem drzwi za sobą, i właśnie Koka przerażonego chciałem napędzić do klatki, gdy cztery pociski (między tymi jeden 28 ctm.) wpadły w pokój, w którym byłem przed chwilą. Z całego tego pokoju utrzymało się tylko półtora ściany, część podło­gi, na której dziwnym trafem ostała się szafa biblioteczna, a ja oszołomiony hukiem i wydobywającymi się gazami z pękniętych granatów upadłem na podłogę przywalony wyrwanymi drzwiami i opadłym sufitem... Jak długo trwało to odurzenie, zdać sobie nie mogłem sprawy, w każdym razie sądzę według czasu, w którym z pokoju bibliotecznego do sypialni wszedłem, mogło upłynąć z 10. minut, gdy usłyszałem najpierw przeraźliwy wrzask Koka w kurytarzu i krzyk mego służącego przy schodach. Ujrzawszy bowiem — po wyjściu z piwnicy — rozburzone w części schody, powywalane wszędzie drzwi byli pewni, że ja już należę do tych, którzy wieczność osiągnęli... Słysząc te krzyki zesunąłem drzwi ze siebie, a przetarłszy oczy podniosłem się czując lekkie tylko potłuczenie i obielony kurzem, wapnem ze sufitów — jakgdyby majster murarski wyszedłem z pokoju, wywołując tern niesłychaną radość wśród lamentujących i bojących się wejść na schody moich domowników... Teraz już na prawdę nie miałem kompletnie, gdzie skłonić głowę, gdyż i druga połowa domu przytrzymywana tylko gdzieniegdzie odwiecznymi ankrami dębowymi stanęła w ruinie... Wśród gradu kul — o których masie rzuconej w owym dniu na Gorlice najmniejszego nawet w przybliżeniu pojęcia nie może mieć nikt, kto nie przeżył dnia tego w mieście, wyruszyłem na wyprawę z mego mieszkania do magistratu. Odległość wynosi najwyżej 100. kroków, a na przebycie tej drogi zużyłem przeszło 15. minut; tak żółwim sposobem byłem zmuszony przesuwać się popod mory i wstrzymywać się co chwila, gdy pocisk armatni gdzieś pękał w pobliżu. Dotarłszy wreszcie do magistratu spostrzegłem kłęby dymu wydobywające się z ulicy, przy której leży synagoga żydowska i dowiaduję się od policyantów, że przed chwilą wpadł tam granat i wzniecił pożar. Ledwo wszedłem do biura, ujrzałem po przeciwległej stronie Rynku padający granat i zapalający kamienicę dawniej dworską obecnie będącą własnością Schwimmera, a następnie domy sąsiednie jeden po drugim aż po aptekę. Prawie równocześnie zaczęto uderzać granatami we wszystkie części Rynku, tak że oprócz dwóch kamienic i gmachu Magistratu wszystkie domy stanęły w płomieniach. Mieszkańcy piwnic w tych palących się domach pozbierawszy ostatki mienia swego w najwyższem przerażeniu dusząc się w dymie przepełniającym cały Rynek wbiegali do Magistratu. Piwnice, sale, kurytarze były tak ludźmi przepełnione, że literalnie ruszyć się nie można było; krzyk dzieci, jęki tych, co wszystko utracili, nawet rozpaczą spowodowane tu i ówdzie dające się słyszeć bluźnierstwa i szemrania przeciw Opatrzności, a w dodatku ciągła obawa przed granatami, które uderzając co chwila w Rynek mogły trafić i w budynek Magistratu, a wtedy katastrofa straszna; (nie przesadzę bowiem, gdy powiem, że około godz. 9-ej przedpołudniem było już napewno z 800. osób zgromadzonych pod dachem magistrackim), tak wiernie to wszystko razem przedstawiało piekło dantejskie,że chyba nigdy w życiu mem lepszego obrazu tegoż widzieć nie będę... I nie życzę go sobie nawet więcej!!...

Żołnierze niemieccy i rosyjscy zabici w walce o linię rosyjskich okopów na szczycie wzgórza na którym obecnie znajduje się nowy cmentarz komunalny.

Morze ognia przybierało coraz bardziej w rozmiarach; uciekinierów liczba w Magistracie się pomnaża co chwila; panika okropna... zwłaszcza w chwili, gdy iskry uniesione wiatrem poczynają padać na budynek magistracki, a wreszcie powstaje ogień na drugim piętrze tuż obok kuchni w mieszkaniu dyrektora szkoły... Tylko nadzwyczajne przytomności umysłu kaprala policyi Sygnarskiego zawdzięczać należy, że pożar ten nie rozszerzył się dalej. Ten dzielny a w pełnieniu swych obowiązków wprost niezrównany człowiek, nie bacząc na latające kule i pociski wybiegł z konewkami wody na miejsce wszczętego ognia i przytłumił pożar w zarodzie; podobnież jego zasługą było i ugaszenie ognia powstałego na schodach wiodących do piwnic magistrackich po brzegi przepełnionych ludźmi. — Wprost oddychać było trudno, dym dusił, gryzł w oczy — w Rynku formalnie trudno było co ujrzeć na parę kroków od magistratu; nie wiedziałem w ogólności nic a nic, co się w mieście dzieje — gdyż wobec pożaru nikt nie mógł wyjść z domu i dowiedzieć się o sytuacyi, — w największej niepewności przepędziłem wraz z moimi „lokatorami" najcięższe pewno chwile, jakie mi Opatrzność w życiu mem przeznaczyć raczyła... Poznawaliśmy tylko z zachowania się sołdatów karaulnych, że coś nie dobrze z ich wciąż ogłaszanem zwycięstwem... Niektórzy nawet z nich zaczęli się przygotowywać „do plenu" poskładawszy broń w karaulnej sali... Jakaś dziwnie pokrzepiająca nas w tak okropnych chwilach otucha poczęła przejmować nasze dusze i serca...

Żołnierze 11 Armii niemieckiej w ruinach Gorlic

No! przecie będzie koniec naszej niedoli i niewoli 126-cio dniowej! Oby tylko raz na zawsze był koniec!!... Około ¼ 1. ucichła nieco kanonada, pożar miasta trwał jeszcze w całej pełni — ktoś krzyknął (ujrzawszy to z podwórza magistrackiego): „nasi już koło szpitala!"... Przy cmentarzu słychać tylko strzały karabinowe i raz po raz rozlegające się: „hurra" — tam widocznie toczy się najzaciętszy bój... „Mochy" bronią ostatnich swych okopów — ale nadarmo!... Sztab pułku załogującego w mieście już czmychnął — ale czy w drodze nie wpadł W ręce zwycięskiej armii— nie wiadomo... Oficerowie pozostawszy jeszcze na swych posterunkach nawet i nahajkami dodają odwagi sołdatom pędząc ich ulicami do okopów — lecz i to bez skutku!... O godz. 3 ½ wjeżdża pierwsza patrol Bawarczyków w Rynek... Chlebem i solą tych trzech witając bohaterów składam im w najserdeczniejszych słowach podziękowanie za ocalenie nas z niewoli i niedoli i życzę im, aby to samo szczęście, jakie im służyło w dniu dzisiejszym, towarzyszyło i dalej w pędzeniu wroga aż tam, zkąd przyszedł, by nas tyle dni i tak ciężko gnębić!!... Okrzyki ,,es lebe hoch! i „hurra" zabrzmiały w całym Rynku, który zalegli prawie w komplecie wszyscy ówcześni mieszkańcy Gorlic — a te okrzyki z głębi pochodzące i całą piersią podnoszone świadczyły, jaka szczera — mimo nędzy w mieście — opanowała radość wszystkich na myśl, że już i II. inwazya skończona! Oby tylko raz na zawsze!!...

Aby powrócić do początku naciśnij przycisk :"Strona główna"