X. Bronisław Świeykowski

Z DNI GROZY W GORLICACH

OD 25 IX 1914 DO 2 V 1915

Nazajutrz 12 / XII. już ani śladu z Moskali w mieście nie było, pożar w magazynach p.Schmatkoffa trwał jeszcze — gromady ludzi nie bacząc nawet na strzelające co chwila w ogniu naboje karabinowe (gdyż i tych tam skład urządzono) wyciągały niedopalone worki, konserw i innych środków żywności, a na twarzach wszystkich mieszkańców Gorlic malowała się bezmierna radość, że „Mochów" już niema i że lada chwila przybędą wojska nasze...W rzeczy samej wnet przybyły — witane gromkimi okrzykami, częstowane cygarami, tytoniem, chlebem, bułkami, bo kto jeszcze co miał, z tem śpieszył, by okazać im swój entuzjazm i szczęście — którem był przejęty.Zaczęliśmy znów odżywać, wracały powoli Władze rządowe; ale pociecha wnet znikła, gdyż każdy kto przyjechał z urzędników — urzędowali wszyscy w magistracie gdyż maszyna do pisania tylko nam jedna jedyna w mieście ocalała — pierwszą swą czynność załatwiał pisząc sobie legitymacyę z powrotem.

Strzały armatnie od Jasła uszu naszych dość silnie dochodzące — świadczyły o tem, iż nieprzyjaciel niedaleko. Istotnie oszańcował się na górze Liwocz koło Kołaczyc i ztamtąd atakował naszych; a gdy przybyły od Wschodu posiłki liczne, okazało się, że nie pora wdawać się w nierówną walkę — więc też nasi ustępować coraz bardziej z pod Jasła zaczęli w stronę Gorlic. Już w sam dzień Wigilii Bożego Narodzenia pogłoski chodzące pomiędzy żołnierzami wskazywały na to,że sytuacya coraz niewyraźniejsza. Więc też gorzką była wigilijna wieczerza, którą dla kapłanów w Gorlicach przebywających, urządził proboszcz miejscowy, ks. Sos, a było nas wielu; bo ks. prałat Zajchowski ze Lwowa, ks. prof. Dr. Balicki  z Przemyśla i ks. Walenty Litwin katecheta szkoły realnej z Jarosławia, których aż tu zapędziły wypadki wojenne, i miejscowi: ks. Kazimierz Litwin kat. gimnazyalny; ks. Kreszko kat. szk. męskiej, dwaj wikarzy parafii tutejszej: ks. Biały i ks. Matzner — a i ,”wojenny burmistrz” w codziennem życiu katecheta szkoły wydziałowej żeńskiej. Oprócz tego przybyło dwóch podówczas przechodzących przez Gorlice kapelanów wojskowych: ks. Baniżewski i ks. Kalab (Morawczyk); którzy kolosalną zrobili nam niespodziankę przyniósłszy ze swej menaży dzbanek — u nas od trzech miesięcy niewidzianego - piwa pilźneńskiego.

Nadszedł Dzień Bożego Narodzenia — mroźny ale pogodny — wielu mieszkańców, którzy przed pierwszą inwazyą nie ulękli się „Mochów" — obecnie widząc przygotowujące się od rana do wyjazdu Władze, w ciągu dnia ulotniło się z miasta. Wieczorem miały wyjechać Władze. Przy pożegnaniu w mem biurze — był obecnym i ówczesny Komendant etapowy    który na zapytanie moje wystosowane urzędowo „czy mam zarządzić ewakuacyę miasta, gdyż może grozi nam niebezpieczeństwo linii bojowej" — odrzekł ze śmiechem: „aber was? es ist absolut ausgeschlossen!" Więc uspokojony poszedłem spać. — Władze wyjechały na Zachód, a gdy zrana 27 / XII zjawiłem się o ½ 7. w biurze — dowiedziałem się, że i c. i k. Komenda etapowa przed świtem jeszcze miasto opuściła. Ulice znów puste, żołnierza ani na pokaz nigdzie — a więc znowu to samo, co było 15 / II. — Oczekiwanie wejścia wojsk rosyjskich do miasta!!...

II.   INWAZYA.

27 / XII. 1914 Bitwa w Siarach, Sękowej, Dominikowicach; szrapnele popołudniu wpadają do miasta na ul. Cmentarną i Stróżowską zanim jeszcze wojska rosyjskie wkroczyły na terytorium miasta. O godz. ½ 4. popołudniu wjazd licznych oddziałów kawaleryi rosyjskiej — strzały na ulicach i w Rynku. Czerkesi i Kozacy rozpoczęli rabowanie po domach prywatnych, wydzierając nietylko żywność i gdzieniegdzie przygotowane na święta przysmaki — ale ponad to i odzież i wszystkie drogocenniejsze przedmioty. Na wielką skalę odbywa się rabunek w nocy; komendy niema żadnej, a więc i nie sposób udać się do kogoś po pomoc przeciw tym łupieżcom bez wszelkiej miary dzikim i barbarzyńskim.

28 / XII. Bitwa dokoła Gorlic — a mimo to „oswobodziciele Słowiańszczyzny" siedzą po sklepach i pakują „dobro zdobyczne" — w biurze mam wizytę jakiegoś oficera, który widocznie nadzwyczajnej czci u wszystkich zażywa, gdyż nawet starsi i wyżsi rangą od niego wojskowi pierwsi go salutują. Zaprasza się do mnie o godz. 5. wieczorem na kawę; tłumaczę mu, że gospodarstwa nie prowadzę, że każę mu przynieść kawę z restauracyi do biura. „Non" brzmiała odpowiedź — „je veux prendre du cafe chez Vous et avec Vous meme"; — przypomniało mi to czasy hr. Szeremetjewa — pomyślałem sobie; może istotnie znowu Opatrzność nad Gorlicami czuwanie Swe okazać chce, więc posłałem czemprędzej policyanta, by zamówił kawę w restauracyi Surowieckiego znanej pod nazwą „Kurdziołki" i przyniósł takową do mego mieszkania. Tymczasem poszedłem wraz z owym panem i jego Kozakiem do siebie, za krótką chwilkę przyniesiono kawę; pan oficer wypił ją z wielkim smakiem, prosił nawet o drugą porcyę a dla Kozaka, o flaszkę wina, a zanim tę drugą porcyę przyniesiono począł rozglądać się po mem całem mieszkaniu. W pokoju, w którym od lat 13. mieszka moja małpa, sławny na całą okolicę „Koko", zabawiając się z tą małpą mimochodem niby napomknął mi, że sam ogromnie interesuje się historyą naturalną, że jest synem generała-adjutanta Lihaczewa i t.d.; a zachwycony wprost moim zbiorem, który składający się z 15,000 gatunków chrząszczy i 8.600 gatunków motyli zajmował następną salę zapytał mię czy mam podręczniki do entomologii. Po dłuższej chwili powróciliśmy do pokoju, w którym mam bibliotekę i sądząc, że mam do czynienia z człowiekiem kulturnym odsunąłem szafy i pokazywałem mu rozmaite dzieła z dziedziny historyi naturalnej. A ten pan oficer syn generała-adjutanta, mówiący wybornie po francusku — co bardzo rzadką jest rzeczą u Moskali — nie tyle był zajęty tem, co mu o entomologii mówiłem, jak raczej widokiem ofiarowanym mi przez jednego z kwaterujących u mnie naszych oficerów trzech tabliczek czekolady, które na książkach leżały. I ku memu niemałemu zdziwieniu, ten oficer, syn Ekscelencyi, zażywający jakiegoś niezwykłego poważania u wyższych od siebie wojskowych, moich oczach, bez najmniejszego zażenowania, nietylko nie prosząc mię o to wcale, ale nie zważając wcale na mą obecność, jedną tabliczkę po drugiej ściągnął z półki i schował w kieszeń. Potem to samo uczynił z lampką elektryczną i jakgdyby nic nie zaszło zasiadł do drugiej porcyi kawy, a uporawszy się z nią dość szybko, wstał i prawie bez pożegnania wyszedł... I jakżeż mieć pretensyę do Kozaków lub Czerkiesów, że rabują, jeżeli w podobny sposób i ich przełożeni się zachowują?!... Tamci rabują może więcej z głodu — a ci z łakomstwa i chciwości.. Ale bo też tamci z dzikich stepów — a ten pan przy dworze petersburskim wychowany... Widać, że ta niecnota „długich palców" leży już w naturze rosyjskiej!...

Powróciwszy do biura dowiedziałem się, że przed chwilą podobny — ale przynajmniej przez niemającego do kultury i inteligencyi najmniejszej pretensyi kozaka — dokonany został czyn świadczący o zaniku wszelkiej litości u indywidyów należących do armii „wielkodusznego" cara... Przechodzącego przez Rynek wyrobnika z fabryki rafineryi w Gliniku maryampolskim zaciągnęli dwaj kozacy do sieni magistrackiej i tu ściągnąwszy zeń buty puścili go bosego do domu!!!

29 / XII. Zawrzała jedna z najgorętszych bitew wieczorem od godz. 8—10 i w nocy powtórzyła się od 12—1; wojska nasze od strony Bystrej przez górę na Magdalenie i przez Łysą Górę usiłowały się wedrzeć w okopy rosyjskie, jednak napróżno; bitwa trwała bardzo zacięta przez dni następne z bardzo małemi przerwami aż do południa 4. stycznia 1915., pożary dookoła miasta, liczne szrapnele i granaty padały w dalsze ulice miejskie, jak ul. Cmentarną, Dworzysko, ul. Stróżowską, jeden granat wpadł w gmach Magistratu w nocy z 30. na 31. grudnia 1914, w skrzydło, w którem mieści się szkoła wydziałowa żeńska, rozbiwszy całą klatkę schodową, drugie piętro i część pierwszego piętra.  

Ruiny domów w dzielnicy Dworzysko zamieszkanej głównie przez ludność żydowską

4 / I. Od południa zapanował względny spokój, z nim jednak rozpoczęły się dalsze i to w spotęgowanym stopniu kradzieże i rabunki tak w sklepach jak i w domach prywatnych. Wszędzie wpadali kozacy i sałdaci szukając to Austryjców to telefonów we wszystkich zakątkach domów, w szufladach, szafach a nawet w pudełkach, w których brzytwy się tylko znajdowały. I przy takich rewizyach nie znalazłszy ani „Austryjca" ani telefonu ani „orużia" ani nic tym podobnego zabierali co się tylko dało; zupełnie jak stado koczkodanów, gdy wpadnie do plantacyi. A kradli wszyscy bez wyjątku, bez względu na szarżę nawet i oficerską. Dla ilustracyi fakt, jaki miał miejsce 6 / I. W nocy z 5. na 6. miałem dyżur nocny w magistracie; wtem dają mi znać policyanci, że banda sołdatów wpadła do sklepu Kółka rolniczego tuż obok magistratu położonego i rabuje tam wszystko w niemożliwy sposób pustosząc całe urządzenie sklepowe. Wziąłem ze sobą naczelnika karaułu i poszedłem wraz z nim na miejsce czynu. Okazało się, że banda ta gospodarowała w sklepie przy spuszczonych żaluzyach, — tak, że na zewnątrz trudno to było zbadać — już od godz. 4. popołudniu aż do mego przybycia o godz. 2. w nocy. Można sobie wyobrazić, jak tam wyglądało. Beczki z oliwą rozbite, oliwa zalała całą podłogę w sklepie i w magazynie, a w niej kąpały się różne artykuły spożywcze powyrzucane z szuflad — więc i cukier i kawa i herbata i rodzynki i mąka rozsypana, która zmieszawszy się z oliwą utworzyła formalne błoto, tak że na widok tego spustoszenia sam naczelnik karaułu wypędzając rabusiów, krzyknął: „won sukinsyny". Chcąc dać dowód oczywisty oficerowi, który wprawdzie nie jako komendant miasta, ale jako dowódzca tego oddziału wojsk mieszkał już w Gorlicach, a który już 2. dni przedtem, gdy zarzucałem wobec niego w magistracie rabunki sołdatom, powiedział mi wprost, że to nie prawda, gdyż dotychczas nikt się na to przed nim nie skarżył, prosiłem naczelnika karaułu, by posłał kogoś z żołnierzy karaulnych po tegoż pana oficera. Może za 20. minut zjawił się, wprawdzie nie on sam, ale jego zastępca — także oficer. Zrazu ujrzawszy to dzieło swych „walecznych" począł się oburzać, ale przechodząc obok lady sklepowej w mej obecności spostrzegł woreczek, w którym znajdowało się jeszcze może ze ¾ kg. mąki; otworzył ten woreczek, palcem spróbował, co w nim jest, i rzekłszy: „o! muka, bude na zacirku" schował woreczek z mąką do kieszeni. Ale nie koniec na tem! Ujrzawszy na półkach jeszcze dość dużo pudełek blaszanych stojących obok siebie, zdjął jedno a — czytając na niem napis: „pasta do zapuszczania podłóg" z uśmiechem zwycięstwa rzekł dość głośno, niby sam do siebie: „o! pastet!" i wsunął w kieszeń... Nie ja sam byłem tego świadkiem ale i kilku z policyi i z urzędników magistrackich, którzy słysząc o dokonanem zrabowaniu Kółka rolniczego przyszli zobaczyć owo dzieło zniszczenia.

5 / I, Znowu strzelanina cały dzień z małemi tylko przerwami, spalenie całej dzielnicy miejskiej „na Magdalenie" przez wojska nasze celem otwarcia widoku na pozycye rosyjskie, podobnież postąpiono i z drugą dzielnicą miejską: „Pocieszką". — Popołudniu Magistrat miał się z pyszna z następującego powodu: Wśród sołdatów był jeden „ochotnik" najwyżej 15. lat liczący, uczeń gimnazyum z Kijowa, chłopak nader czupurny i zaprawiający się do boju wraz z innymi sołdatami w sklepach. Woźny Magistratu Ludwin spotkał go około godz. 4. po południu przechodzącego przez plac kościelny i wcho­dzącego w wąski przesmyk między kościołem a plebanią. Ujrzawszy flaszki sterczące mu z kieszeni postanowił „wojaka-rabusia" ukarać w sposób przykładny. Więc też pobiegł za nim, odebrał mu flaszki i dał mu na pamiątkę kilka szturchańców. Chłopak na razie potulnie przyjął ten upominek, ale wybiegłszy przez plac kościelny na Rynek i ujrzawszy tam swych towarzyszy broni, nabrał animuszu i z krzykiem okropnym zaczai im opowiadać, co go spotkało. Wszyscy razem wpadli do Magistratu, gdyż jak ten „smarkacz" twierdził, że napastnik ukrył się w budynku magistrackim. — Szukano — ale na szczęście nieroztropny sprawca wiedząc co go w razie odkrycia czeka bocznemi ścieżkami pobiegł poza plebanię i urządził sobie „Deckung" w jakiejś piwnicy i to aż trzydniowy „Deckung". „Ochotnik-wojak" tymczasem każdemu kogo ujrzał w budynku przyglądał się bacznie, w jednym z policyantów nawet zdawał się rozpoznawać swego napastnika, ale wreszcie sam przyznał, że to nie ten. Poszukiwania przez cały wieczór i całą noc czynione nie przyniosły żadnego rezultatu; a wreszcie dość zacięta strzelanina rozpoczęta około 11. godz. w nocy dopomogła nam do chwilowego zatuszowania tej sprawy. Przyniesiono z okopów na cmentarz do sali magistratu kilku żołnierzy dość ciężko rannych, sam przy pomocy urzędników zająłem się opatrywaniem ich ran i to udobruchało rozsierdzonych obrońców pokrzywdzonego „ochotnika".

6 / I. Nazajutrz jednak zaraz w przedpołudniowych godzinach czupurny smarkacz zaczął znowu dochodzić swej sprawy. I widocznie chcąc wywrzeć zemstę wpadła cała banda kozaków i Czerkiesów do magistratu, i mnie i wszystkich urzędników i służbę miejską i policyę wypędziła z budynku, obsadziła wszystkie sale i biura i przez dni cztery z rzędu gospodarowała tam bez wytchnienia niszcząc wszystko doszczętnie. Komendy nie było w mieście żadnej, nie było można wnieść skar­gi na to prawie łotrowskie bezprawie, byłem wprost bezsilnym. Kilkakrotnie usiłowałem wejść do budynku magistrackiego, aby przynajmniej przekonać się o zrządzonych szkodach i uratować bodaj ważniejsze akta, ale napróżno!!Nie tracąc jednak na duchu „urzędowałem" w mem mieszkaniu, tu schodzili się codziennie urzędnicy magistratu a zwłaszcza dzielny inspektor policyi i „sekretarz" Rakucki — składali mi raporta, z nimi też urządzałem dnia każdego — nieraz wśród latających dokoła kuł karabinowych a ponad nami pękających szrapneli — krótsze i dłuższe wycieczki po mieście, pocieszając, ratując według możności przerażoną ludność w liczbie 2.000 osób przeszło w mieście pozostałą. Z dalszych ulic mieszkańcy wobec co chwila powstających pożarów poczęli przenosić się na mieszkania do piwnic w Rynku i przyległych temuż ulicach; ulice miasta były prawie puste — z wyjątkiem przeciągających od czasu do czasu oddziałów wojsk idących „na pozycye" cywilna osoba pojawiła się chyba tylko zmuszona jakąś nadzwyczajną koniecznością. — A czerń kozacka hulała bez żenady.--- zdawało się, że nie będzie temu już nigdy końca; zrozpaczona ludność coraz większy poczęła cierpieć niedostatek, gdyż obrabowaną została z odzieży, bielizny ,a w końcu i z żywności... Tak ciężkich — a tem cięższych — że beznadziejnych prawie dni przeżyliśmy pełnych sześć — aż wreszcie

9 / I. zjawia się w mem mieszkaniu o godz. 8. wieczorem pięciu oficerów, wśród nich jeden ze szlifami pułkownika, przedstawia mi się on bowiem jako „colonel Hartoulary", i zapowiada, że od tej chwili obejmuje władzę jako komendant miasta. Przyznaje, że oglądał już miasto, widział z ubolewaniem jak nietylko wszystkie bez wyjątku sklepy ale i mieszkania prywatne doszczętnie zrabowane, przyrzeka jednak, że już to się więcej nie powtórzy — no! naturalnie, bo już nie było co rabować, gdyż kozacy i czerkiesi uwinęli się ze wszystkiem wpierw, nim komendant zjechać się zdecydował — i poczynił pełno Obietnic. Zażądał, bym mu przedstawił członków Zarządu miasta i urzędników magistratu; a gdy mu odpowiedziałem, że tego nie mogę uczynić, gdyż dzięki wandalizmowi sołdatów rosyjskich wszystkie biura magistratu przemienione wprost w stajnie, oburzył się na to okropnie i natychmiast posłał dwóch oficerów ze swego orszaku z rozkazem do gmachu magistratu, aby do jutra najdalej do południa sołdaci opróżnili wszystkie biura — z wyjątkiem trzech mających służyć na pomieszczenie karaułu, nadto, aby te sale oddali mi zupełnie oczyszczone i wręczył mi pismo, w którem zaznaczył, że karauł ma słuchać każdego mego rozkazu, w razie gdy zażądam czy to dla siebie, czy dla kogoś innego z mieszkańców miasta pomocy przeciwko gwałtom ze strony sołdatów. Nie długo jednak czekać musiałem a to, co obietnice znaczą i jak sołdaci szanują wolę — niewiem, o ile szczerą, ale w każdym razie pisaną — swych przełożonych choćby nawet i pułkowników.

10 / I. Wprawdzie już z rana dnia następnego usunęła się załoga z sal magistratu, a nawet przy pomocy sapeurów dość porządnie je odczyszczono, tak, że p. Hartoulary sam przyszedł znów do mnie i prosił, bym udał się do mego dawnego biura i wezwał urzędników do dalszego urzędowania w magistracie. Naturalnie nie zastałem w biurach ani jednego sprzętu całego; wszystkie biurka, szafy, stoły przemocą pootwierane, porozbijane, akta  w przeważnej części potargane na strzępy i spalone, nawet do kasy miejskiej — na szczęście zupełnie próżnej, gdyż wiedząc na co się zanieść może, całą gotówkę wynoszącą 3.000 K. wręczoną mi 26/XII. 1914 przez p. Radcę Namiestnictwa i Starostwa na pokrywanie wydatków administracyjnych nosiłem przy sobie — dobrać się umiano, poniszczono tam tylko kilka ksiąg kasowych i porozrzucano akta po całej sali. Posłałem tedy po członków Zarządu i urzędników — przedstawiłem ich komendantowi, który przy tej sposobności powiedział mi, że jest Ormianinem z Kaukazu i katolikiem, co mię przyznaję -  wielce ucieszyło, w każdym bowiem razie przyjemniej urzędować — gdy się jest do tego już koniecznością zmuszonym — z człowiekiem, który się swej narodowości nie zapiera mimo, że tak poważne zajmuje stanowisko wojskowe. W nocy jednakowoż tego dnia — widocznie za wskazówką kogoś dobre informacye mającego — wpadło 15. kozaków do mego pomieszkania i przebiegłszy szybko przez trzy pierwsze pokoje udali się wprost do pokoju czwartego, w którym były umieszczone moje zbiory przyrodnicze i ustawione kufry powierzone mi do przechowania przez kilka rodzin z Gorlic w październiku i w listopadzie wyjeżdżających. Służba mieszkająca na parterze tegoż domu słysząc to wtargnięcie kozaków przybiegła na górę; posłałem jednego z nich po karauł do magistratu, za chwilę wrócił dając mi znać że koło drzwi wchodowych stoi jeden kozak i nie chce go wypuścić z domu. Nie było rady, trzeba się było rychło decydować na coś stanowczego, gdyż kozacy już poczęli kufry rozbijać. Mój posłaniec — seminarzysta pedagog — wydostał się jakimś sposobem przez piwnicę z tyłu domu na podwórze a najdalej w kwadrans potem już dość silna patrol karaulna zjawiła się w pokoju, w którym już jeden kufer stał rozbity i zawartość tego wyrzucona na podłogę. W okamgnieniu banda rabusiów na widok karaułu a zwłaszcza nahajki naczelnika karaulnego czmychnęła nietylko nie zrabowawszy niczego ale jeszcze w dodatku zostawiwszy spory worek ze zrabowanemi gdzieś już poprzód sukniami i bielizną. — Tu zauważyć muszę, że gdy pierwszemu z tej bandy po wejściu do pokoju pokazałem pismo wystawione mi dzień przedtem przez p. Hartoularego, ten się roześmiał mi w oczy i podnosząc pięść w górę zawołał ,,ot to meni pułkownyk!". Gdy epizod ten opowiadałem nazajutrz p. Hartoularemu, ten nazwał każdego kozaka "l'enfant terrible de l'armee russe" i przyznał mi sam, że bezwzględnością swą i nieokiełzaną niczem dzikością w postępowaniu wobec ludności w okupowanych krajów bardziej szkodzą armii aniżeli nawet swą dzielnością i nie oglądającem się na nic poświęceniem przynoszą jej pożytku.

Dzień 10 stycznia był jednym z tych pięciu dni okresu II inwazyi, w ciągu którego nie padł na miasto ani jeden strzał armatni, słychać było tylko co chwila popołudniu świst — niby przelatujących ós — ku karabinowych. Do miasta wkroczyło więcej wojska, przybył bowiem .1. pułk chełmski, którego komendantem był właśnie wyż wspominany pułkownik Konstanty Hartoulary mianowany równocześnie i komendantem miasta. 

11 / I Znowu zacięte bitwy od wczesnego poranku dookoła Gorlic; i trwają one przez dni następne nie przerwanie aż do 17. stycznia szrapnele i granaty wpadają w miasto. . Pierwszy granat uderza w fasadę kościoła parafialnego wybijając w ciosach ogromną dziurę; — jak póżniej się dowiedziałem, armia nasza przez kogoś ze Służby wywiadowczej fałszywie poinformowana, na wieży kościelnej był ustawiony rosyjski karabin maszynowy, skierowała pociski na kościół; zaznaczyć tu muszę, że przez cały czas inwazyi klucze od kościoła i wieży nie były ani razu w rękach rosyjskich,  że wieża była zawsze zamkniętą, a nawet ze strony rosyjskiej nie wyszła nigdy propozycya, by im wieżę otworzyć; o ustawieniu zatem tamże karabinu maszynowego nie mogło być najmniejszej mowy, — Tymczasem coraz liczniejsze pociski wymierzano na kościół; już w dniu 14 stycznia oprócz tego, który uderzył w fasadę padło pięć innych w pobliżu kościoła; gdyż dwa w ogród dworski tuż niedaleko mego mieszkania, dwa na plac kościelny a jeden obok dworskich gumien. Następnego dnia t. j. 15 stycznia padł granat w ulicę Podkościelną zabijając w mieszkaniu troje i ranią jedynaścioro ludzi. Prawdziwego zniszczenia w kościele dokonano dopiero 16. stycznia o godz. 3. popołudniu; licznemi granatami rozburzono część wieży kościelnej i rozbito na we główną i nawę boczną z prawej strony, tak że właściwie z dniem tym, kościół budowany kosztem pół miliona Koron od r. 1874, — gdyż dawny kościół uległ zniszczeniu wskutek pożaru prawie całego miasta — do r. 1895. przestał istnieć. Tegoż samego dnia zburzono granatami plebanię i część magistratu, rzucono bombę z aeroplanu na miasto, burząc starodawną świątynię aryańską przemienioną na lamus dworski.

Księża parafialni, a zatem proboszcz, dwaj wikarzy i zaskoczeni inwazyą w Gorlicach ks. prałat Zajchowski ze Lwowa i ks. Dr. Balicki profesor seminaryum przemyskiego przenieśli się z plebani na mieszkanie do mnie i w dniu tym t. j. 16, stycznia spotkało mię przy nieszczęściu szczęście niemałe; w pokoju, w którym miałem swe muzeum przyrodnicze, urządzoną została kaplica i tu już zrana 17. stycznia rozpoczęliśmy odprawiać Msze św. Ze zniszczonego kościoła przenieśliśmy tutaj aparata kościelne i zdawało się nawet, że już nastaną dni jakieś spokojniejsze; a potrzeba było tychże bardzo, gdyż już i głód na dobre zaczął w mieście panować.

Pułkownik Hartoulary zwrócił się do mnie sam z propozycyą, że wobec nastającego głodu będzie codziennie dostarczał do magistratu po 15. pudów chleba, zastrzegł jednak wyraźnie, że nie wolno go rozdzielać między żydowską ludność. I jakkolwiek trzymałem się zasady: „timeo Danaos dona ferentes" — jednak nie mając innego sposobu dostarczenia środków żywności dla dwutysięcznej zgłodniałej i pod murami magistratu wprost żebrzącej i rozpaczającej rzeszy, zgodziłem się na ową propozycyę a nawet i na ów niezbyt licujący z uczuciem chrześcijańskiej miłości warunek. Ten ostatni jednak obchodziłem w przyszłości tak, że zawsze przy rozdawaniu chleba — co miało miejsce między 9 a l0. godz. przed południem, gdyż wówczas najmniej rzucano pocisków armatnich i karabinowych na miasto — zostawiało się pewną ilość chleba, którą wieczorem, gdy zmrok zapadł, roznosiłem przy pomocy służby magistrackiej a i nieraz urzędników, do domów zamieszkałych przez ludność żydowską. Od 14. stycznia zatem aż do 15. marca dostarczano nam po 15. pudów chleba, tak że niemi mogliśmy dość pokaźną liczbę mieszkańców codziennie obdzielić. 

Dzień 17. stycznia przeminął zupełnie spokojny, strzały armatnie słychać było znacznie dalej od Gorlic, w pobliżu miasta pracowały tylko karabiny zwykłe i maszynowe, coraz więcej tłukąc szyb i dziurawiąc dachy.

18 / I. Znów szrapnele i granaty w obrębie miasta; zabitych i rannych z pośród mieszkańców miasta coraz większa liczba; na szczęście zjawia się w magistracie lekarz wojskowy Dr. Wołyński — Polak, ale mówiący bardzo słabo po polsku z wiadomością, że Czerwony Krzyż ze względu na mnożącą się liczbę rannych cywilnych, a braku szpitala — gdyż ze szpitalem powszechnym za Ropą nie było żadnej komunikacyi, a nadto Szarytki, które w szpitalu tym pozostały, ledwo że same ostatkami wiktuałów się już żywiły — postanowił otworzyć szpital cywilny w kamienicy Korna, naprzeciw gmachu Rady powiatowej i że następnego dnia t. j. 19. stycznia wieczorem odbędzie się poświęcenie tegoż szpitala, prosi mię zatem, bym dokonał tegoż poświęcenia.

19 / I. Cały dzień trwa kanonada; właśnie siedzimy wszyscy księża w mem mieszkaniu przy obiedzie, zjawia się pułkownik Hartoulary z zastępcą swym sztabskapitanem Wasyliewem i Drem Wołyńskim i znów proszą mię, bym poświęcił szpital i bym sprowadził z Glinika Maryampolskiego SS. Służebniczki do obsługiwania rannych i chorych. Wieczorem tedy o godz. 8. udaję się tam, zastaję już Siostry Służebniczki, dwa pokoje urządzone na szpital, każdy po 6. łóżek, nadto jeden pokój o 3. łóżkach, przeznaczony dla zakaźnych, ale ku niemałemu zdziwieniu widzę, że już pop szyzmatycki odprawia ceremonię poświęcenia tegoż szpitala. — Zdejmuję zatem komżę ze siebie i czekam, aż ta cała długa ceremonia a po niej śpiewy się skończą. — Wówczas zbliżam się do pułkownika Hartoularnego i mówię, że wobec poświęcenia już dokonanego uważam za zbyteczne poprawiać tamtą ceremonię; dziwi mię tylko, że szpital przeznaczony dla cywilnej ludności miasta Gor­ic, a więc samej tylko katolickiej, nie uważano za stosowne dać poświęcić przez kapłana katolickiego. Zresztą i to jest mi wielce dziwnem, dlaczego mię wczoraj i dziś tak zapraszano; bym szpital poświęcił a równocześnie nie powiedziano mi zgoła, że kto inny poświęcać go będzie. — Ponieważ jednak Siostry Służebniczki — widząc, że szpital poświęcony został tylko przez popa — oświadczyły mi, że dla obsługi tegoż szpitala nie pozostaną, przez co ranni byliby na tem znów źle wyszli, zgodziłem się na zwykłe odmówienie modlitw z rytuału i pokropienie trzech pokoi przeznaczonych na szpital i jednego, w którym Służebniczki mieszkać miały. — Zauważyłem jednak, że w tej chwili wystąpienie moje wobec pułkownika podziałało podobnie jak dym na gniazdo ós — Sam pułkownik tylko — będąc (o ile w czasie całego pobytu jego w Gorlicach spostrzedz mogłem) katolikiem z przekonania, nietylko nie dał mi tego odczuć, ale nawet przy pożegnaniu wówczas rzekł mi; „Vraiment, Vous avez eu raison"!

20 / I. Strzały coraz bliższe miasta, przedpołudniem mniej wprawdzie gęste, ale od południa wzmagają się. Mimo to chcę dotrzymać obietnicy złożenia wizyty tutejszemu katechecie szkoły męskiej ks. Kreszce, który w tym dniu był zrana ze Mszą św. i przy tej sposobności odwiedził mnie. — Dość to daleko, kule karabinowe latają przypominając ós brzęczenie, ale słowo się rzekło — więc idę... Opatrzność widocznie tak zarządziła, aby mię zachować przy życiu, może byłem Jej jeszcze potrzebnym do dalszego pełnienia Jej świętej woli, Jej — dla człowieka tajnych zamiarów... Zaledwo przestąpiłem próg mieszkania ks. Kreszki, dał się słyszeć huk granatu od strony ul. Stróżowskiej, po chwili drugi, trzeci i czwarty coraz bliżej Rynku, wreszcie widzimy przez okno z piwnicy, do której mię mój „gościnny" kolega ze sobą zabrał cały dwór i otoczenie tegoż w kłębach kurzu i dymu... Wszyscy „jaskiniowcy" — tak bowiem nazywałem tych, którzy w chwili strzałów uciekali do piwnic — orzekli, że granat ten uderzył gdzieś bardzo blisko mego domu, który jako należący do kompleksu dworskich budynków, położony jest tuż koło dworskiej bramy. Stało się to o wpół do 3. popołudniu; myślę sobie; „no trudno! rozwalono mi dom — to choć bym i poszedł tam natychmiast, to już nic na to nie poradzę — a nie rozwalon on jest jeszcze dotychczas, to pocóż się spieszyć mam, sokro mi tu w towarzystwie kolegi i całej zebranej rodziny zacnego dyrektora szkoły męskiej i wytrwałego od samego początku członka Zarządu miasta p. Józefa Rakuckiego całkiem dobrze; wyszukano bowiem gdzieś przed „Mochami" ukryte cukierki i czekoladę, by „osładzać życie" wojennemu burmistrzowi, któremu życie w tych warunkach bardzo słodkiem być nie mogło, to chyba każdy przyzna, kto w położenie jego stawićby się zechciał. Już mrok zapadać począł, gdy moje „słodkie" towarzystwo pożegnałem, i znów wśród brzęczenia ós wracając do domu, już w drodze się dowiedziałem, że granat w mój dom wpadłszy, rozburzył go doszczętnie... Okazała się przytem znowu prawda owa jak świat stara, że fama stugębna podając wiadomości z ust do ust — coraz w bardziej czarnych barwach rzecz przedstawia. Przyszedłszy do domu — nie spotykam w nim żywej duszy — gdyż sławny na powiat cały mój „Koko" jako nie mający duszy liczyć się nie może do żywych dusz — słyszę tylko zdała już w ulicy się rozlegający krzyk tegoż Koka; został on bowiem sam jeden w całym domu. — Księża — moi lokatorzy, usłyszawszy huk gra­natu pierwszego, który padł na ulicę Stróżowską, uciekli do piwnicy sąsiedniej kamienicy, stróż i wszyscy zamieszkujący parter domu poszli w ślady swych „ojców duchownych" — tak że na szczęście w chwili wybuchu granatu w pokoju, w którym była urządzona kaplica, nie było już nikogo w domu. — Cała jedna połowa domu od strony kościoła i dworu legła w gruzach od dachu aż do piwnicy — najlepszy dowód, że i piwnica nie dawała rękojmi, że człowiek wyjdzie z głową na karku w czasie bombardowania „twierdzy" gorlickiej — zniknęły doszczętnie wszystkie ornaty i szaty liturgiczne przyniesione do naszej „kaplicy" z kościoła parafialnego, zniknęły moje zbiory entomologiczne od lat 35. gromadzone a zniknęły tak, że literalnie ani jednego okazu nie znalazłem prócz kilkudziesięciu szpilek pociętych na kilka części od strasznego wstrząsu powietrza, zostały mi tylko całkiem dokładnie prowadzone katalogi — jako pamiątka a zarazem dowód znikomości rzeczy ziemskich... Ale mogą jedni na ołtarzu miłości Ojczyzny składać życie, inni ojców, mężów braci, inni mienie, toż przecie najmniejszą taką ofiarę z tego, co bądź co bądź na dziesiejsze czasy było „Luxus-sache" i ja złożyć mogłem i złożyłem ją nie dając przy­stępu zbytniemu żalowi za tem co utraciłem... Boć i na żale nie było czasu. Trzeba się było przekonać, czy moim „lokatorom" nie stało się co złego; trzeba było oglądnąć się za nowem pomieszkaniem, bo i noc zapadła, a spać już nie było można w domu, gdyż granat wpadłszy w czwarty pokój zrujnował w całym domu drzwi, wypadły wszystkie szyby, a co więcej drzwi od nacisku powietrza wysadzone z kaplicy wyłamały drzwi od mej biblioteki i wpakowały je aż w okno połamawszy zupełnie ramy. Dopiero teraz odszukawszy księży w piwnicy sąsiedniej kamienicy i wraz z nimi wróciwszy do zrujnowanego domu poznałem w jakiem byłbym niebezpieczeństwie, gdyby nie ta dziesiejsza moja wizyta u ks. Kreszki. — Mimo przestróg ze strony mych „lokatorów" nigdy  — nawet wśród najgorętszej kanonady nie schodziłem z nimi do piwnicy, lecz pozostawałem w mej bibliotece załatwiając czy to sprawy miasta, czy oddając się lekturze, łatwo zatem sobie wyobrazić, co byłoby ze mną się stało, gdybym był na on czas w mieszkaniu.

Księża poraz wtóry zatem musieli się wyprowadzać, traf chciał, że willa przy ulicy wiodącej do parku miejskiego — po ewakuowaniu się właściciela jeszcze w październiku 1914. — była wolną, tam więc znaleźli oni przytułek. Dla mnie — z powodu znacznej odległości od magistratu — nie nadawała się ona na mieszkanie, postanowiłem zatem pójść gdzieindziej,.. Ale gdzieindziej wszystkie mieszkania przez uciekinierów z dalszych spalonych już przedtem ulic były zajęte  — nie pozosta­wało mi nic innego, jeno urządzić sobie sypialnię w biurze mem w magistracie. Tu zatem około 10 godz. w nocy przeprowadziłem się z sofką i pościelą — i biuro przybrało odtąd jedyny chyba w swym rodzaju wygląd. Więc było zarazem biurem „burmistrza", kancelaryą wszystkich urzędników i sekretarza i kasyera i inspektora policyi i oficyała i pisarza, była i salą posiedzeń Zarządu miasta i sypialnia „burmistrza" i mieszkaniem „Koka"... Ha! Kriegszeit to jest Kriegszeit, a więc ze wszystkiego trzeba być zadowolonym!... a i narzekać na nic nie wolno!... Cieszyć się nawet trzeba było w dodatku, że głowa siedziała jeszcze cała i zdrowa na karku — a nad resztą trzeba było przechodzić stale do porządku dziennego!... Pierwsza noc w nowej sadybie byłaby przeszła jako tako, gdyż po tarapatach całodziennych zazwyczaj nawet mimo kanonady dobrze sypiałem, ale cóż kiedy tuż w sąsiednim pokoju miał kwaterę karauł, więc i śpiewy i kłótnie trwały prawie aż do świtu — a w całym magistracie rozpuszczone baranki egipskie różnych gatunków bo i z Kaukazu i z Uralu i z Wołynia i z Podola i z nad Wołgi i z nad Donu wychodziły po nocy na paszę, tak że co chwila wyrywać musiały każdego do nich nieprzywykłego z najczulszych objęć Morfeusza!... No! ale Kriegszeit to jest Kriegszeit, więc ze wszystkiego trzeba było być zadowolonym, „odwiedziny" te przyjmować jak najspokojniej i narzekać na nie się nie godziło!!... 

21 / I. Dzień następny przyniósł w podarunku kościołowi i plebanii świeże 4. granaty — pozatem przeminął dość spokojnie. Podobnież i dalsze dni aż do 31. stycznia nie miały w sobie nic takiego, coby godnem było wzmianki; codziennie bowiem powtarzane strzały armatnie i karabinowe w różne części miasta, wiadomości nas dochodzące o rozburzeniu tego lub owego domu, raporty policyantów o zabiciu lub ranieniu tylu a tylu osób z pośród mieszkańców miasta już przestały być dla nas tem, co czyni wrażenie, co w zdumienie wprawia lub wywołuje przestrach albo smutek. Trwoga ustawiczna we dnie i w nocy przestaje być trwogą, smutek ciągły nie jest już smutkiem, przerażenie wciąż trwające to już nie przerażenie — to już chroniczny stan duszy, który i w sercu wszelkie czulsze uczucia zabija a przynajmniej je narkotyzuje...

l  / II. Od wczesnego rana granaty i szrapnele sypią się na rafineryę w Gliniku maryampolskim, na ulicę Stróżowską, na park miejski i na młyn dworski, gdzie ustawili Moskale karabiny maszynowe. W ulicy Stróżowskiej 5. osób zabitych a 12. rannych.  

Ruiny domów przy ul.Stróżowskiej. Duży budynek w tle to obecne I LO im. M.Kromera 

2 / II. Zmiana komendanta miasta; pułkownik Hartoulary z powodu  „urzędowej   niedyspozycyi"  wyjeżdża, jak powiadają mi, do Kijowa, następca jego zostaje oficer Małynkiw. Jego to pierwszym czynem bohaterskim jest rozbicie piwnicy na plebanii w nocy z 3. na 4. lutego, 

3 / II. Wyjeżdżają z Gorlic — ks. prałat Zajchowski do Lwowa, ks. Dr. Balicki do Jasła.W dniu tym nie mogąc już w inny sposób zaradzić coraz bardziej szerzącemu się głodowi w mieście, postanawiam rozpocząć wysyłkę co najmniej raz w tydzień kilku fur do Jasła po zakupno wiktuałów. Ale plan ten nie tak łatwy do przeprowadzenia, jakby się komuś poza Gorlicami wówczas przebywającemu zdawało. W całem mieście jest dwie pary koni; jeden magistracki, (drugiego bowiem zabrali nam Moskale), drugi kulawy a jedna para należąca do ekonoma dworskiego ale ulokowana w ukryciu przed Moskalami zdała od miasta pod cegielnią dworską, stojącą właśnie na linii najbardziej ostrzeliwanej. W nocy wychodzić z miasta nikomu nie wolno, we dnie widać ze wszech stron drogę do cegielni wiodącą. Przemyślawszy wszyscy nad sposobem, jakby się tam dostać, by przyjść do owej pary koni; wtem najodważniejszy z policyantów Michał Bogusz powiada: „proszę się zdać na mnie, a jutro wieczorem t. j. 3. lutego konie tu będą". Poszedł w nocy z 2. na 3. mimo, że patrole rosyjskie gęsto krążyły, umówił się z właścicielem koni co do jazdy do Jasła — i nazajutrz 3 / II. wieczorem o godz. 8. — po załatwieniu różnorodnych formalności u komendanta miasta, po wyrobieniu przepustek i wyjednaniu jednego sołdata karaulnego wyjechały dwie fury konwojowane przez tegoż sołdata do Jasła, tak że

 4 / II. mieliśmy w nocy o godz. ½ l2. już w Gorlicach dwie fury naładowane krupami różnego gatunku i najpotrzebniejszymi artykułami żywności. Gdyby w zwykłych czasach przywieziono sto beczek Pilznera, gdyby w dniu św. Mikołaja oddano jeden wagon bakalii dzieciom gorlickim, nie byłoby pewno wśród nich takiej radości, jaka zapanowała mimo najcięższej kanonady.

5 / II. wśród mieszkańców Gorlic, gdyż już o świcie z ust do ust podawano sobie wieść , że fury z Jasła szczęśliwie powróciły, i z nich, jak z rogu obfitości wysypywać się poczną dziś popołudniu różne smakołyki, na któreby naturalnie w zwykłych czasach niejeden ani spoglądać nie raczył — a które teraz godne każdego podniebienia... Bo to jedno wojna przynosi ze sobą, że choćby i wykwintny smakosz uczy się umartwienia, nawet i sybaryta choć i pomrukując znosi niewygody, a każdy dziękuje Panu Bogu za to, że jeszcze żyje i że nie umiera z głodu... Tegoż samego dnia wobec tego, że na urządzenie sklepu nie było miejsca w całym budynku — wszędzie bowiem byli sołdaci — musiałem bon gre mal gre zmienić mą sypialnię. Kazałem drzwi wybite założyć deskami i zastawić szafą, okna zakryć materacami i czem się zasłonić dały i wprowadziłem się znowu wraz z „Kokiem" do mego dawnego mieszkania, które i tak „pałacem" na owe czasy nazwać można było, gdyż nie znalazłbyś w całem mieście rodziny mogącej się pochwalić tem, że ma dla siebie do użytku aż dwa pokoje. Wprawdzie przez okna bez szyb — choć i materacami zasłonięte — dmuchał wiatr nieraz porządnie a czasem gdy śnieżyca przyszła, to i w pokoju śniegu było, że można było się od biedy i sankować — wprawdzie w piecu palić było niemożliwem, gdyż granat wstrząsnąwszy całym domem uszkodził znacznie i kominy, ale przynajmniej karaułu nie było w sąsiedztwie a więc i spałem wybornie bez przeszkody ze strony „blondy­ek" tak wiernie dotrzymujących towarzystwa sołdatom rosyjskim i nawet nie odstręczających się z powodu dziegciu!!... Biuro moje w magistracie, a raczej biuro „nasze" przestało być zatem sypialnią i klatką małpią, ale natomiast przybrało w dodatku nowy tytuł „sklepu miejskiego"... I szczęście, że nim zostało, gdyż fundusze miejskie były prawie na wyczerpaniu, trzeba więc było chwycić się robienia gescheftu, aby powiększyć skarb miasta... W rzeczy samej i na nas się sprawdziło to godne czasów wojennych zdanie: es ist gut für das Vaterland zu bluten, es ist besser für das Vaterland zu sterben, es ist am besten für das Vaterland zu liefern" — należy tylko zamiast „Vaterland" wstawić „die Stadt Gorlice"... Sprowadzając bowiem co tygodnia towary z Jasła i zarabiając na nich minimalną kwotę, byłem w stanie opędzać wszystkie wydatki administracyjne i asanacyjne w mieście; co prawda najniezbędniejsze, przez cały czas inwazyi. I wkońcu okazało się, że mając 26 grudnia 1914. pozostawione przez c. k. starostę gorlickiego p. Mitschkę 3.000 kor., w dniu 2. maja 1915 — w owym pełnym dla nas dniu szczęścia — miałem w kasie po opędzeniu wszystkich wydatków w ciągu 126 dni — jeszcze 4.800 Kor... Ja! ja! es ist am besten für die Stadt Gorlice zu liefern"!... To mimochodem refleksy z maja, gdyż w dyaryuszu pod datą 5 / II. o tem najmniejszej jeszcze niema wzmianki... A więc do rzeczy!...

6 / II. Strzały armatnie i karabinowe skierowane na Zawodzie (dzielnica miasta za rzeką Ropa).

7 / II. Granaty i szrapnele znowu na ulicę Stróżowską, na Cmentarz, gdzie zburzono dwie kaplice, a szczątki trumien i kości w pokoju na cmentarzu spoczywających wojną zaniepokojone o 50—80 metrów od muru cmentarnego na ulicach sam oglądałem. — Ale natomiast w domach przy ul. Cmentarnej i ul. Stróżowskiej wielu — gdyż 7. osób nie pragnących jeszcze tak bardzo owego spoczynku przez granaty i szrapnele nagły spoczynek znalazło; rannych było 5. osób, z których w kilka dni potem 2. życie zakończyły. Szczęśliwe doprawdy! bo tego co najgorsze było już przeżywać i oglądać im nie było danem!...  

Obydwie ostrzelane kaplice na "starym" cmentarzu parafialnym.

8 / II. Spotęgowana kanonada na miasto, zburzono w kościele sklepienie nad główną nawą, niszcząc przytem doszczętnie drogocenny żyrandol na 72. świec sprawiony przed kilku laty przez p. Zofię Stawiarską z Jedlicza; liczne pociski armatnie padły na dwór i ul. 3. Maja, liczba rannych zwiększyła się znów o sześć osób.

9 / II. W mieście nieco ciszej, armaty skierowane na Glinik maryampolski i na Kobylankę, Sokół i Dominikowice.

10 / II. Przypomniano znów sobie o Gorlicach, rozburzono granatami trzy domy na Dworzysku, gdzie 2. osoby zabite a 5. rannych; w okolicy Cmentarza pożar bardzo silny. Do Cmentarza dostępu niema wcale, zabitych grzebie się w podwórzach domów, niektóre zwłoki leżą po 7. i 10. dni nie pochowane; wobec strasznej i nieustającej prawie strzelaniny ludzie wogóle obawiają się wychodzić na ulice; grabarz — między nami mówiąc trochę matołek — przychodzi co dnia do magistratu susząc mi głowę, aż rwie się do spełniania swych zawodowych obowiązków — ale trudno „na kładbyszcze ne lzia chodyty" a grabarz zanadto dumny na swój fach nie ma ochoty profanować się grzebaniem umarłych i zabitych w podwórzach kamienic „jako że to nie poświęcana ziemia"... Więc umarli i zabici leżą w domach albo w nocy wynoszeni przez swych krewnych pod mur cmentarny — zachodzi obawa, że wobec dość łagodnej zimy gotowa wybuchnąć jaka epidemia z tego powodu, w porozumieniu razem z komendantem miasta, który daje konwój, sprawiam grabarzowi niebywałą radość gdyż tej nocy z 10. na 11. lutego grzebie na raz 16. trupów i to będących już w zupełnym rozkładzie. Gorsza o wiele rzecz z nieboszczykami żydami. Do cmentarza ich niema zupełnie dostępu, gdyż miejsce to na stokroć silniejsze wystawione strzały aniżeli cmentarz katolicki; ci chcąc nie chcąc muszą grzebać swoich w podwórzu obok apteki, która podczas całej inwazyi była wprawdzie otwartą, ale zupełnie bez lekarstw. Jakie z okazyi grzebania zmarłych tragedye miały miejsce, dość wspomnieć, że mieszkająca tu, wdowa po dyrektorze kopalni p. Wanda Konopnicka własnemi swemi rękoma w ogrodzie przy domu, w  którym mieszkała, zmuszoną była pogrzebać swą zmarłą; na suchoty siostrę a następnie w kilka tygodni później i najstarszą swą córkę!!... W nocy z 10. na 11. lutego urządzono na nowo rozbicie dalsze piwnicy plebańskie, skąd zabrano wszystkie nalewki i około 500 flaszek wina, a p. komendant na drugi dzień zrana, gdy proboszcz miejscowy ks. kanonik Sos przyszedł go prosić, by pozwolił mu przynajmniej resztę wina zabrać z piwnicy, z całym cynizmem wobec urzędników magistratu odezwał się doń: „ne lzia, ale wino duże buło dobre, moż buło tańciowaty".  

Inny widok zrujnowanej kaplicy na cmentarzu parafialnym

11 / II. Armaty grają dalej przez cały dzień, na Dworzysku i po ulicach sąsiednich kilka domów rozbito, jedną żydówkę trafia szrapnel w piwnicy i rani śmiertelnie; pod wieczór strzały się oddalają od miasta, słychać jednak kanonadę przez całą noc prawie ale dzięki Bogu poza obrębem Gorlic tylko padają pociski.

12 / II. Od 10. g. przed południem skierowano armaty na miasto, najsilniejsza strzelanina od 4—½ 6. po południu, siedem szrapneli i granatów pada w sam Rynek wieczorem cisza, ale sołdaci z karaułu powiadają nam, że ,,w nocy bude boj" i w istocie około 10 tej rozpoczął się generalny atak; kule z karabinów maszynowych posypały się jak groszek, co chwila słychać było w mieszkaniu, jak uderzały o mur, o blachę na dachu, a i wpadały do kuchni, gdzie w oknach nie było materaców. Już duch począł w nas wszystkich wstępować, mieliśmy nadzieję, że zrana już nie „Mochów" ale „naszych" w ulicach miasta ujrzymy; widocznie jednak atak się nie powiódł, a „Mochy" jeszcze zuchwalsze niż przedtem w mieście pozostali i nadal...

W dniach 13. i 14. lutego armaty pracowały dalej zarzucając pociskami miasto i rafineryę w Gliniku maryampolskim, wywołując przytem pożary. Najsilniejszy pożar trwający przez 3. dni powstał w rafineryi, przyczem spłonęła i Ochronka zbudowana i utrzymywana przez Towarzystwo karpackie. Z tą Ochronką spaliła  się także i piękna kaplica, tak że obecnie w całej parafii liczącej przedtem oprócz kościoła parafialnego kaplic mszalnych sześć — ostała się jedna jedyna i to już dobrze postrzelana wokoło — kaplica przy Ochronce Sióstr Felicjanek w Gorlicach. — W dniu 14. lutego wieczorem około 7. godz. miałem wizytę niespodziewaną w domu u siebie, mianowicie wysłannika ze służby wywiadowczej z Nowego Sącza; przyjąłem go zrazu z pewnem niedowierzaniem, obawiając się podstępu, ale gdy rozmowy dość z początku ostrożnej wymiarkować mogłem, że to prawdziwie „nasz" udzieliłem mu potrzebnych i żądanych przezeń wiadomości, zwłaszcza, że wybierał się jeszcze w dalszą a tak niebezpieczną drogę do Kobylanki i Dominikowie, by tamtędy przez Sękowę i Siary dostać się z powrotem do „swoich". Bardzom ciekaw, jak mu się ta wyprawa powiodła, w każdym razie na intencyę tego bohatera odmówiłem tegoż samego wieczora Różaniec.  

DALEJ >>>>