X. Bronisław Świeykowski
Z DNI GROZY W GORLICACH
OD 25 IX 1914 DO 2 V 1915
15 / II.—26 /
II. Od tego dnia rozpoczyna
się okres, w którym rzec można śmiało przez dni 11. policzyćby było
godziny ciszy i bez strzałów. Komendę miasta objął po chytrym pułkowniku
sztabskapitan Czurskij — wcale dobrze mówiący po polsku, gdyż jak sam się
przyznał, stojący lat kilka załogą w Łowiczu; pod względem towarzyskim o
wiele wyżej stojący od poprzednika, ale mimo to zdradzający brak ogłady
europejskiej, z widoczną nieufnością patrzący na nas wszystkich; nadzwyczaj
surowy dla podwładnych żołnierzy więc
też i ogromnie nie lubiany przez nich. On to pierwszy z komendantów miasta, którzy
z wyjątkiem hr. Szeremetjewa, dość rzadko pokazywali się w magistracie, począł
przychodzić do mego biura codziennie czasem nawet i po kilka razy w różnych
porach; jawnem prawie było, że miał ochotę na czemś kogoś z nas przychwytać.
Zamiarkowawszy jednak rychło jego taktykę umieliśmy i my wszyscy trzymać się
całą siłą w rezerwie jak największej wobec tego pana. A
tymczasem eksplozye granatów w mieście coraz częstsze; 17. lutego od 7. godz.
z rana przez cały dzień; niemi spowodowane pożary ulicy Stróżowskiej,
Dworzyska w całości, ulic leżących koło Cmentarza, 14. osób zabitych, 18.
rannych.
18 / II. Toż samo przez cały dzień, zburzono 2. domy w Rynku, jeden granat uderza w Magistrat, rozbija w kawałki zegar wieżowy, ponadto z aeroplanu rzucono bomby na kościół, na dwór i na fabrykę kwasu siarczanego obok dworca kolejowego.
Ruiny fabryki kwasu siarczanego |
Jakkolwiek już dość
przyzwyczajeni do swej codziennej muzyki, dnia 21. lutego doznaliśmy
wszyscy bez wyjątku niemałego przerażenia z powodu wprost nie dającego się
opisać ataku granatami i szrapnelami na miasto przedsięwziętego. Już w nocy
się atak ten rozpoczął, łuny pożarowe od strony Stróżówki, Mszanki oświecały
miasto lepiej od reflektorów, które od czasu do czasu rzucały snopy świateł
na ulice w mieście i na gościńce wiodące do Biecza, do Żmigrodu do Grybowa
i do Węgier przez Konieczną. Na
jakiś czas ustała strzelanina około godz. 8. z rana; zarządziłem rozdawanie
chlebów w Magistracie, zgromadziła się zgłodniała rzesza;... moi zacni urzędnicy:
p. Tadeusz Rakucki, Maryan Kosiba Józef Moskal, Władysław Muller zajęli się
tą sprawą jak codziennie; i gdy pod oknami biura mego zgromadzonych stało z
500. najmniej osób tuż obok pęka granat na Rynku i odłamkami zabija na śmierć
dwóch żydów i rani kilku chrześcijan i żydów. Jęki, wrzaski, jakie w tej
chwili rozległy się pod magistratem nie wyjdą mi pewno na całe życie z pamięci;
jeszcze dziś, gdy spisuję te pamiątki zdaje mi się, że słyszę je tak, jak
słyszałem je w dniu 21/II. 1915. Rannych kazałem wnieść do sali
magistrackiej i tu pierwsze nałożyłem im opatrunki a następnie odesłałem
wszystkich do szpitala pod opiekę Dra Wołyńskiego. Wobec tego, że w całym
budynku magistrackim nie było już ani jednej szyby, a i wiele ram nawet w
oknach było połamanych trzeba było odtąd siedzieć i we dnie i w
nocy przy świetle lampy, gdyż okna zamknięto okiennicami i zakryto
dywanami, trudno bowiem było co drugi lub trzeci dzień wzywać szklarzy, aby
wstawiali szyby do okien. Raz co prawda udało mi się jak handel mydłem Zabłockiemu;
zrana o 6-tej — znudzony siedzeniem w ciemnościach— kazałem wstawić 16. szyb
w oknach mego bib ra, o godz. 9. granat uderzywszy w Rynku nie zostawił ani
jednej całej, tak że wreszcie pomyślawszy sobie: „trudno przeciw ościeniowi
— czytaj: granatowi — wierzgać",
zaprzestałem dalszych owych prób. — Dnia 21. i 22. lutego pożar domów
przy ul. Stróżowskiej; podpalają je Moskale celem otwarcia widoku na pozycye
,,nasze", będące na górze Łysej i „na Magdalenie".
Obecnie nie istniejący budynek pomiędzy początkiem dzisiejszej ul. Krakowskiej a murem cmentarza parafialnego |
24 / II.
Najgorętszy dzień ze wszystkich dotąd przez nas przeżytych, od godz. wpół
do 8. zrana przez cały dzień i całą noc granaty padają na miasto ze
wszystkich stron; pożary coraz częstsze, płoną domy jeszcze dotychczas
istniejące przy ul. Cmentarnej, na Dworzysku, ul. Piekarskiej, ul. Stróżowskiej
i w Rynku dookoła apteki, która sama jedna ostała się niby oaza w tej
stronie Rynku. — Tuż koło samej apteki komendant Czurskij prowadząc oddział
sołdatów do okopów, na Cmentarzu wieczorem o godz. 6. zostaje trafiony odłamkami
szrapnela czy granatu; odniesiony do szpitala, gdzie dokonana została amputacya
obydwóch nóg, a po tej „udałej" operacyi pacyent w 12. godzin później,
już należał nie do tego padołu płaczu.
Dnia 25. lutego kanonada trwa jeszcze ciągle, szrapnele biją w ul. 3. Maja,
Ruiny na ul. 3-go Maja widziane z podcieni |
w drogueryę tuż
w sąsiedztwie mego domu, po południu nastaje względna cisza.—Komendę w mieście
obejmuje praporszczyk Dellendorf,
Niemiec z Saratowskiej gubernii — ale słówka po niemiecku mówić nie chcący
— charakterystykę jego zamykam jednem słowem: "'renegat";— niech
to miano świadczy o nim, czem był, niech świadczy, ile w czasie jego rządów
przecierpiałem i ja i cała nieszczęślwa ludność miasta. — Zaraz po objęciu
rządów w mieście wydał nowe rozporządzenia; zarządził spis ludności, polecił wydawać „karty pożywienia" t. j.
legitymacye uprawniające do pobytu w mieście; każdy musiał osobiście się
po te karty zgłaszać w magistracie, obostrzył wychodzenie z domów i
pokazywanie się na ulicach, słowem co tylko mógł wymyśleć dla utrudnienia
nam życia, to wszystko objął swemi ukazami i te pod najsurowszemi karami
przestrzegać nakazał co do joty.
27 / II.
Dzień ten rozpoczyna najtrudniejszy dla
nas już nietylko pod względem
niebezpieczeństwa zagrażającego ze strony granatów ale i najcięższy okres
pod względem ucisku moralnego. Nikt z pracujących w Magistracie nie jest
pewien chwili; o każdym czasie wpada to do biur, to do mieszkań komendant,
jego zastępcy, jego dińszczyk, jego jakiś niby to wysłannik, ciągłe
rewizye po domach, co chwila trzeba mieć w pogotowiu kartę pobytu, aby
pokazywać lada sołdatowi patrolującemu na ulicy, że mi wolno jeszcze po
ulicy chodzić i powietrzem oddychać i blaskiem słońca
— którego siedząc w ciemnem biurze lub mieszkaniu widzieć się nie
mogło całemi dniami — choć odrobinę nacieszyć się słowem przechodziliśmy
wszyscy dni mąk czyścowych. Pocieszałem się już tylko tą jedną a taką
praktyczną myślą chrześcijańską, że im więcej dni czyśca na ziemi, tem
mniej tych dni będzie w przyszłem życiu... A jaką to pociechę przynosiło,
a ile to siły woli, hartu duszy dodawało, jak silnie energię podniecało, ten
chyba to zrozumieć zdoła, kto sam chwile takie przeżywał, nie tracąc w
najcięższych okolicznościach zwykłej sobie i za dawnych czasów fantazyi
...Od tegoż dnia przez cały czas rządów p. Dellendorfa sypiać musiałem w
ubraniu; każdej bowiem chwili —
zwłaszcza w nocy trzeba było być gotowym czy to wizyty tego pana, czy
wezwania do komendy. — Ten sam los dzielił ze mną i mój nieodstępny w
trudach towarzysz, moja — rzec mogę otwarcie — prawa ręka w urzędowaniu,
inspektor policyi p. Kijowski. I nań widocznie zagiął parol komendant miasta,
i on po nocach był niepokojony, jeśli nie przez p. Dellendorfa, to przezemnie,
gdyż nie chcąc sam na sam nigdy chodzić na przymusowe audeyncye do
komendanta, za każdym razem wzywałem p. Kijowskiego, by mi towarzyszył. —
już przy pierwszej tego rodzaju „wizycie", na którą 27. lutego w nocy
wezwany o godz. 2. zostałem, zauważyłem, że p. Dellendorf co najmniej
gubernatora rolę odgrywać chce wobec nas.— Sam nie raczył — przy wejściu
naszem — nawet powstać z krzesła, siedząco stojących nas obu przyjmował,
żądając, by wszystkie ,,karty pożywienia" przysyłano jemu do
zatwierdzania i aby te karty jedynie osobom przynależnym do Gorlic zostały
wydane i to pod osobistą odpowiedzialnością „burgomistra".
W dniu 3. marca przyszedł do mego biura, ja nauczony przezeń — i udając, że to zapewno savoir vivre rosyjski tego wymaga nie wstaję także z mego krzesła przy biurku i przyjmuję go ,,na audyencyi" zupełnie w tym samym sposobie i tonie, w jakim on mię przyjmować raczył. — P. komandior rzuca niby Jowisz gromowładny piorunującym wzrokiem dokoła, zbliża się do sekretarza siedzącego przy maszynie pisarskiej i drukującego blankiety na „karty pożywienia" i nie mówiąc doń ani słówka, wyrywa z pod niego krzesło, stawia je z tryumfem przy mem biurku i jakby zwycięski Cezar wydaje swe polecenia co do czyszczenia ulic, co do pomnożenia personalu policyi, co do sposobu rozdawania i rozsprzedaży artykułów żywności itd. itd., bo chyba trzebaby mieć wielorybią głowę, by to wszystko, czego on żądał wówczas, spamiętać... Odpowiedziałem mu tylko, że stan kasy miejskiej nie pozwala na zaprowadzenie tych wszelkich przezeń wymaganych porządków w mieście' a co do sposobu rozdawnictwa i sprzedaży wiktuałów, my mamy już od miesiąca bardzo dobrze wypróbowany sposób i ten żadnej nie ulegnie zmianie, mimo, że kobiety udające się doń co chwila z rozmaitemi skargami na Magistrat — tej lub owej zmiany się domagają. — Zwycięska mina p. komandiora zrzedła okropnie, a najlepszym na to dowodem było to, że odtąd więcej z tego rodzaju niczem zgoła nieuzasadnionemi pretensyami do mnie się nie zgłaszał. Ale też widocznie od dnia tego jeszcze bardziej szukał sposobności, by mnie na czemś podchwycić... Nie uprzedzajmy jednak wypadków i idźmy dalej porządkiem chronologicznym...
Od 26. lutego armaty nieco słabiej i rzadziej się odzywały, „osy" jednak brzęczały po całych dniach i nocach.
W dniach 27, 28. lutego i 1. marca skierowano pociski armatnie na Glinik maryampolski i park miejski, gdzie stały baterye rosyjskie, jeden granat tylko podczas tych 3. dni wpadł w miasto i to w budynek gimnazyum, w którym dopiero od roku nauka się odbywała, a który wzniesiony kosztem 350.000 K. był jednym z najokazalszych gmachów w mieście. Pożary szerzą się dookoła miasta; wieści chodzą po mieście, że niezliczone zastępy wojsk rosyjskich ciągną od strony Jasła, ile na tem prawdy, skonstatować trudno; oddziały wojsk bowiem wkraczają do Gorlic zawsze tylko w nocy, a że lamp na ulicach świecić nie wolno, a choćby i wolno było nie mieliśmy czem lamp Kitsona obsługiwać, gdyż i zapasy nafty były prawie na wyczerpaniu. — O ile przypuszczać mogę — stan załogi gorlickiej nie zwiększał się wcale, chyba tylko o ile ubytki w zabitych i rannych nowymi posiłkami uzupełniano i wzmacniano; reszta wojsk — jeśli przychodziły — musiały być rozmieszczane po okolicznych wioskach, a z temi żadnej wówczas nie można było utrzymywać komunikacyi. Toż przecie przez dwa tygodnie przeszło nie wiedzieliśśmy zgoła nic o tem, co się dzieje na Zawodzie, delegaci nasi — dwaj katolicy i dwaj żydzi przychodzili wprawdzie raz w tydzień za szczególną przepustką do magistratu, by zabrać wiktuały dla przebywającej tam ludności liczącej 456 głów; ale dodawano tym delegatom zawsze sołdatów konwojujących i ci ani na chwilę ich nie odstępowali, tak że literalnie słówka nikt z nimi mówić nie mógł. Znowu padło kilka szrapneli w miasto ale tylko przedpołudniem; od południa i przez 3. dni następne lecą pociski tylko w okolicę miasta, słyszymy wprawdzie huk dział, słyszymy świst szrapneli i wycie granatów przelatujących ponad głowami naszemi, ale przynajmniej na razie jesteśmy bezpieczni, o ile naturalnie ,,osa" nie ukłuje swem żądłem albo o ile „snarjad" nie pęknie zawcześnie i nie rozsypie swych wnętrzności o kilkaset metrów bliżej aniżeli nad miejscem, w które był przeznaczony. „Mochy" korzystają z tego trzydniowego spokoju — więc odbywa się pod przewodnictwem komendanta rewizya za rewizyą i we dnie i w nocy po domach, znowu najściślejsze poszukiwania za telefonami, których już oddawna ani śladu nigdzie nie było, za „orużiem", które także o ile było, to gdzieś w ogrodach dobrze i głęboko zakopane; ale i te telefony i to orużie było tylko pokrywką — a właściwie czyniono poszukiwania za „dingami", za kosztownościami a przy sposobności nie gardzono znalezioną gdzieś flaszką „spritu", wina, soków itp.
5 / III.
Już w nocy z 4. na 5. marca rozpoczęto na nowo „nawiedzać" nieszczęśliwe
Gorlice; a cały dzień 5. marca (piątek), nosa na ulicę pokazać nie można
było, nie chcąc go narazić na spuchnięcie, łatwo bowiem było sprawdzić na
sobie samym to, o czem niańki mówią dzieciom: „latała osa koło nosa i
zrobiła bzzzzzz!"... Komendant przysyła po mnie około godz. 11. w południe
— myślę: „coś musi być bardo ważnego, gdy we dnie udzielić mi
raczy posłuchania" .—Idę — wziąwszy ze sobą mego nieodstępnego
towarzysza p. Kijowskiego i oto! dowiaduję się, że p. komendant w swej
„nadmiernej" łaskawości pragnie wobec braku mąki w mieście przyjść
z pomocą. — Towarzystwo Czerwonego Krzyża mające swą filię w odległym o
10. km. Bieczu, posiada wielkie zapasy mąki pszennej i żytniej, poleca mi tedy
udać się tam, aby kilka fur mąki nam stamtąd wydano. „Chętnie
spełnię owo polecenie, ale niemam czem jechać, gdyż właśnie dziś
wieczorem posyłamy fury do Jasła po wiktuały, konia wprawdzie jednego mógłbym
zatrzymać, ale wozu niemam innego, a na piechotę trochę zadaleko zwłaszcza,
że na gościńcu błota nie do przebycia"... ,,A to ja pożyczę powóz"
brzmiała odpowiedź. — Wróciwszy do magistratu, posyłam policyanta Bogusza,
by oglądnął ów „pożyczony" powóz — a ten były dworski furman
donosi mi, że to z naszego dworu skradziony faetonik — własność hr.
Tadeuszowej Dzieduszyckiej. — Ilustracja wspaniała dla historyka, który pisząc
o kulturze XX. wieku będzie zajmować się wyłuszczaniem podstaw prawa własności
prywatnej!!...
6 / III. Zaopatrzony we wszelkie możliwe przepustki o godz. wpół do 6. zrana wyjeżdżam wraz z sekretarzem magistratu i Boguszem do Biecza; na otwartym zupełnie gościńcu między miastem a Glinikiem maryampolskim „osy" latają dość gęsto, Bogusz popędza konia coraz to lepiej — mimo że przedstawiam mu na rozum, że jeśli ma któregoś z nas „osa" ukłuć, to i przy najszybszym naszym galopie uczynić to potrafi; poza rafineryą w Gliniku jedziemy wolno, królestwo „ós" już się skończyło, jeszcze dostrzegamy ślady zabłąkanego granatu na dworcu kolejowym w Zagórzanach i szrapnela w budce kolejowej przy moście w Klęczanach, znamiona wojowniczego ducha rosyjskiego przedstawiają się oczom naszym w postaci zburzonych karczem przy gościńcu w Gliniku, w Zagórzanach, w Libuszy i pod miastem w Bieczu, ale aż zazdrościmy mieszkańcom tych wiosek i obywatelom Biecza, jaki tu mają spokój.., Strzały armatnie dochodzą wprawdzie uszu naszych, ale ktoby się bał o uszy czując, że głowa w zupełności bezpieczna!...
Zajeżdżamy na plebanię. — Ks. wikary Czubek sprawujący podczas nieobecności proboszcza obowiązki administratora, zdumiony naszym przybyciem, przyjmuje nas jak najgościnniej. — Tu pierwszą od 21. stycznia odprawiam Mszę św., dziękując najczulszem sercem i całą duszą dobremu Bogu za tak cudowne ocalenie w chwili rozbicia połowy mego domu i prosząc najgoręcej o dalszą opiekę i potrzebne do ciężkiego mego zadania łaski. Umocniony na duchu — a i na ciele, śniadaniem — o którego sutem — bardziej sutem aniżeli na on czas się godziło — przygotowaniu pamiętał poczciwy ks. Administrator — poszedłem z sekretarzem p. Rakuckim do szkoły żeńskiej, gdzie umieszczono szpital Czerwonego Krzyża. Schludnością i porządkiem jaki w całym budynku i w poszczególnych salach panował byłem wprost zdumiony, zwłaszcza że o wręcz przeciwnych przymiotach „Mochów" w Gorlicach sto razy na dzień zbierałem dowodów podostatkiem. — Zapytałem o dyrektora i wyraziłem życzenie widzenia się z nim... „To nie dyrektor ale dyrektorka" usłyszałem w odpowiedzi, proszę zaczekać, gdyż jest jeszcze zajęta. — Za kwadrans może weszła owa dyrektorka — Dr. medycyny — a przeglądnąwszy nas od stóp do głów, zaczęła dość dobrą niemiecczyzną rozmowę. Dowiedzieliśmy się, że filia ta pozostaje pod naczelnym zarządem księcia Dołgorukowa, że on sam będzie za kilka dni w Gorlicach, że dwie fury mąki możemy sobie nawet i dziś zabrać, co mię o wiele więcej ucieszyło aniżeli wszystkie poprzednie wiadomości o ks. Dołgorukowie. Sama „Dr. medycyny" zapowiedziała także swój przyjazd do Gorlic, skoro tylko strzały nieco przycichną: a gdy prawie już żegnając się z nią, powiedziałem jej, że po raz pierwszy w życiu miałem dziś sposobność rozmawiać z żeńskim Drem medycyny, odrzekła prawie z widoczną dumą: „oh! bei uns n Russland giebt es doch schon sehr viele solche wiech" ...
Po wczesnym
„wojennym" obiedzie, na który zaprosił
nas ks.
Czubek postanawiam
wracać do
domu. Wszyscy radzą się wstrzymać aż do zmroku, mój sekretarz
wypowiada to samo zapatrywanie, lecz ufny w Opiekę Bożą chcę jak najprędzej
stanąć w Gorlicach, by głosić
radosną nowinę: „mamy dwie
fury mąki"... Więc
wyjeżdżamy — strzały coraz
lepiej słychać,
im bliże j jesteśmy miasta, a mimo to układamy po drodze plan
„wyprowadzenia w pole" komendanta, a że
„res clamat ad Dominum" i faetonik woła do swej właścicielki, przy dobrych chęciach a przystosowaniu „restritionis"
plan wnet był gotowy. Przejechawszy galopem drogę od rafineryi w Gliniku do
pierwszych domów w mieście i wyszedłszy cało z gniazda „ós" Bogusz
skręcał wprost w drogę do dworu, obejmuje koła od faetonika, ukrywa je w
stajni pod nawozem i „melduje" mi, e wszystkie koła z powodu szybkiej
jazdy się rozleciały; samo pudło zostawia na placu przed wozownią — no
i sprawa
skończona! Wieczorem
zjawia się
„komandior" w magistracie, pyta o „powozku",
„meldujemy" mu „meldunek" Bogusza; każe sobie pokazać, więc
Bogusz go prowadzi do wozowni dworskiej, ,,komandior"
z niedowierzaniem patrzy na pudło, ale gdy Bogusz nie w ciemię bity pokazuje
mu w dodatku umyślnie przez siebie złamaną oś, „komandior" powiada,
że „powozka" stara była, a więc się i popsuła... A zatem i „wilk
syty i koza cała".
7 / III.
Z dochodzących nas wyraźnie strzałów poznajemy, że odbywa się jakaś zacięta
bitwa gdzieś w stronie Magury na gościńcu prowadzącym z Gorlic przez
Konieczną do Węgier; strzały przybliżają się coraz bardziej ku nam. W nocy
strzelanina się wzmaga, to jednak nie przeszkadza bohaterskim sołdatom do
rozbicia ostatniej jeszcze dotychczas nie tkniętej piwnicy dyrektora
gimnazyalnego i do pustoszenia gabinetów przyrodniczych i fizykalnych w
gimnazyum. Dwóch sołdatów zapija się na śmierć w ciągu tej nocy i to
spirytusem ze słojów, w których były konserwowane żaby, węże i ryby w
gabinecie gimnazyalnym. Niech nikt nie sądzi, że to była bajka z Tysiąca i
jednej nocy — to fakt autentyczny, którego świadkiem był tercyan z
gimnazjum i inni, którzy przeszkodzić chcieli niszczeniu gabinetów.
Dnie 8, 9, 10. marca byłby pewno Falb poczytał za krytyczne I. rzędu, gdyby doczekał tej wojny i gdyby był żył w Gorlicach. Od godz. 6. zrana aż do północy z kilkoma najwyżej 10. minutowemi przerwami trwały przez całe te trzy dni wprost przerażające ataki granatami, szrapnelami i strzałami karabinowymi na miasto; gimnazyum uległo dalszemu zniszczeniu, szpital powszechny w trzech czwartych częściach rozburzony „trzy domy w Rynku, między tymi dopiero w r. 1914. ukończona piękna kamienica adwokata Dra Blausteina, rozbite prawie aż do suteryn,
Ruiny kamienic w Rynku |
ogród dworski
przekopany niemal cały granatami, jakgdyby skąpiec jakiś w nim ukrytych szukał
skarbów, pożary co moment, to w tej, to w owej dzielnicy miasta, a o ratunku
najmniejszej mowy niema bądź dlatego, że członkowie straży ogniowej w
komplecie służbę wojskową odbywają, sikawka, beczkowozy albo przez „Mochów"
popsute, albo granatami i kulami karabinowemi podziurawione jak sita, bądź i
dlatego, że właśnie w płonące domy najczęściej świeże padają pociski.
Mimo ogarniającej nas wprost rozpaczy na widok tego zniszczenia miasta w ciągu
owych 3. dni, w każdym z nas rodzi się myśl jakby rozkoszna: „a! może?! a
może?! to przecie już się skończy tym strasznym atakiem i „Mochy" pójdą
skąd przyszli?!... Z tą myślą usypiamy, z tą myślą się budzimy
— a rozczarowanie tem przykrzejsze, że wszystko zrana znowu „in
statu, quo ante"...
11 / III. Zwykle po takim ataku następowały dni spokojniejsze, i tym razem one przyszły. Względny spokój zapanował w obrębie miasta, nie zakosztował go jednak Glinik maryampolski, nie doznały go domy leżące obok cegielni dworskiej; pociski bowiem skierowane na pozycye rosyjskie ulokowane na polach „pod gruszką" (w miejscu, na którem obecnie jest cmentarz wojskowy ze wspaniałą uroczystością poświęcony 1 / XI 1915)
Tymczasowy wystrój cmentarza wojskowego przygotowany na uroczystość o której pisze Ks. Świeykowski. Obecnie cmentarz ten położony na Górze Cmentarnej posiada trwałą wykonaną z kamienia formę. |
i w pobliżu lasku „Boczoniowym" zmylały sobie dość często cel i zamiast w „Mochów" trafiały bądź to w jakiś dom w tej części miasta stojący, bądź w komin cegielni, bądź też w dworskie pola, a czasami leciały aż na rafineryę i na szkołę w Gliniku maryampolskim. A trwało to nie tylko dzień jeden, lecz aż do 17. marca; jeden tylko granat zabłąkany uderzył w nieurządzoną jeszcze kaplicę i salę gimnastyczną w gimnazjum, ale uderzył tak dzielnie, że aż do fundamentów runęło w jednej chwili całe piętrowe skrzydło gmachu.
Zniszczone skrzydło "Kromera" - dziś na jego miejscu znajduje się sala gimnastyczna. |
Ponieważ w tem skrzydle były i karabiny maszynowe i dość dużo zakwaterowanego wojska byliśmy pewni, że pod gruzami znalazło śmierć wielu sołdatów, a nawet tego rodzaju wiadomości głosili po mieście najbliżsi sąsiedzi budynku gimnazyalnego. A jednak „Mochy" snać mieli szczęście, gdyż po odkopaniu gruzów w październiku 1915, nie znaleziono ani jednego trupa, mimo najdokładniejszych poszukiwań i mimo że obdarzone bujną imaginacyą osoby twierdziły stanowczo, że koło gimnazyum rozchodzi się tak silna woń trupia, iż formalnie przejść tamtędy nie można. Całkiem podobnie rzecz się miała i z wiadomościami o setce zabitych Moskali leżących pod gruzami kościoła parafialnego.
Na czas ten od 11 do 17 marca przypadają jeszcze i następujące zdarzenia:
W dniu 11. marca dochodzi mię pierwsza od października poczta ze Wschodu... list zacnych pp. Stawiarskich z Jedlicza, i to list przez posłańca przywożącego mi jako osławionemu głodomorowi różne wiktuały. — Łzy wdzięczności stanęły mi w oczach nie tyle z powodu tych specyałów dla mnie w słynnej kuchni jedlickiej przysposobionych, jak raczej z powodu wiadomości o Jedliczu, o pp. Ździechowskich z Rakowa, pp. Laskowskich z Bażanówki, o hr. Tadeuszach Dzieduszyckich i.t.d., słowem o wszystkich, od których sam będąc jakby w twierdzy od pięciu miesięcy żadnych nie miałem informacyi. Więc najchętniej zostawiłem wszystkie nadesłane zapasy do użytku mym towarzyszom niedoli w magistracie, a sam karmiłem się treścią owego listu... Zrozumiałem dopiero teraz, czego rozumieć przedtem nie mogłem nie doświadczywszy tego na własnej skórze, jaką radością i rozkoszą przepełnić musiał Robinsona widok Europejczyka, jaką ucztę duchową sprawić musi każdy list przesłany wygnańcowi z ziemi rodzinnej!!... Lecz radość każda nie długo jest trwałą... Tegoż samego dnia wieczorem przysłał „komandior" do Magistratu wykaz 13 żydów — wypisany z konskrypcyi i najwidoczniej na podstawie jakichś dobrych informacyi ułożony (niestety! znowu w tem czyjaś — bodaj czy nie kobieca — była ręka!?), z żądaniem, by policyant wskazał przysłanej patroli mieszkania tychże żydów mających być zakładnikami. Nikt, kto nie był w tem położeniu, nie pojmie, ile mię to kosztowało; poszedłem z p. Kijowskim do „komandiora", by uzyskać cofnięcie tegoż nie mającego żadnych podstaw zarządzenia; nie pomogły żadne przedstawienia; „generał kazau, by wsi jewreje uchodyły z horoda". — Tejże samej nocy wywieziono owych dwunastu zakładników przez Biecz do Jasła a następnie, jak mi następca Dellendorfa później opowiadał, do Równego. W grudniu 1915 nadeszły pierwsze wiadomości od kilku z nich z gubernii tomskiej, orenburskiej i z Pensy.
12 / III.
Przyjazd ks. Dołgorukowa, sprowadzanie dalszych fur z mąką, którą zrazu (4.
pierwsze fury) odstąpiono nam bezpłatnie, za następne płacić kazano za
worek 50—65. kg. bajeczną wprost kwotę ale bajeczną pod względem taniości
gdyż trzy do pięciu rubli. Ks. Dołgorukow, prawdziwy typ arystokraty
rosyjskiego nie liczącego się zupełnie z pieniędzmi, mówiący kilkoma językami,
znający prawie całą kulę ziemską odbijał od całego swego otoczenia,
przypominał mi nawet i wyglądem swym zewnętrznym byłego komendanta z czasów
I. inwazyi hr. Szeremetjewa. O charakterze jego nie mogę nic powiedzieć, gdyż
zaledwo pół godziny z nim rozmawiałem, jedno tylko wiem, że obietnic swych
co do przyjścia z pomocą miastu w sprawach aprowizacyi nie rzucał na wiatr,
lecz co do joty je następnie spełnił. Za jego inicjatywą zaczęto wydawać
zrazu po 300, a następnie po 500. porcyi obiadów dla najuboższych mieszkańców
miasta; z jego polecenia urządzono drugi szpital w domu przy fabryce kwasu
siarczanego dla chorych z pośród cywilnej ludności, do szpitala tego zjeżdżał
codziennie wieczorem równocześnie z kuchniami polowemi przywożącemi z Klęczan
wyż. wspomniane porcye obiadowe lekarz, urządzono w tym szpitalu ambulatoryum,
słowem wykonał wszystko co przyrzekł. I znowu znalazłem z tego powodu entre
le marteau et l'enclume, z jednej strony obowiązek nakazywał mi w ks. Dołgorukowie
widzieć wroga mej kochanej Ojczyzny, z drugiej obowiązek ludzki zmuszał mię
do wdzięczności względem niego... A walka taka w sercu to bodaj czy nie tysiąckroć
gorsza i sroższa niż wszelkie inne walki przez dzieje świata opisywane!!...
14 / III. Po kilku szrapnelach rzuconych 13. marca na Zawodzie i zabiciu niemi trojga osób ustała nazajutrz z rana silniejsza nieco kanonada skierowana głównie na szpital powszechny, który i tak już leżał w ¾ częściach w gruzach. Siostry Szarytki mimo to kryjąc się w dobrze zbudowanych i znakomicie sklepionych piwnicach, aż do tego dnia pozostawały na miejscu, nie chcąc z lekkiem sercem opuszczać swej 15. letniej siedziby. Gdy jednakowoż już i nad piwnicami, w których mieszkały zaczęły hulać szrapnele i granaty a nawet do korytarza przed ich chroniącą piwnicą wpadły odłamki granatu postanowiły opuścić tak niebezpieczne swe schronisko i późnym wieczorem wśród świszczących kul karabinowych przebywszy blisko pół kilometra drogi wystawionej zupełnie na strzały, potrafiły dzięki Opatrzności przedrzeć się do miasta i w nocy wyjechały furą dostarczoną im przez komendę do Biecza a stamtąd koleją do Lwowa. I jeżeli mężną niewiastę Pismo św. chwali, to chyba typem takiej mężnej niewiasty nazwać muszę Siostrę Przełożoną Szarytek Amelię Bukowską, o której wzmiankowałem już w początkach opisu I. inwazyi. Niejeden mężczyzna mógłby jej tego męstwa w istocie pozazdrościć. Toż opowiadano mi fakt, że gdy najgęściej padały pociski w okolicach szpitala, Ona nie zważając na nie zgoła spieszyła, by rannym nieść pomoc, szczupłemi już zasobami żywności pozostałej w spiżarni szpitalnej obdzielała w sąsiedztwie mieszkające rodziny, była Aniołem opiekuńczym Zawodzia przez cały czas, gdy ono było w zupełności odcięte od miasta.
Widok na zrujnowane Gorlice z dzielnicy Zawodzie. Okolica dzisiejszej ul. Węgierskiej |
17 / III.
Wzięto dalszych pięciu zakładników, żydów. Wyznaczono wprawdzie aż sześciu,
jeden jednakże umiał się tak dobrze „dekować", że mimo
najstaranniejszych przetrząsań całego domu przez patrol rosyjską nie zdołano
go odszukać.
18 / III.
Od godziny 3. w nocy aż do samego rana okropna kanonada; granaty skierowano na
Podkościele, w fabrykę kwasu siarczanego, którą zrujnowano w sposób nie dający
się opisać, a oprócz tego poznaliśmy z kierunku obłoczków powstających
przy pękaniu szrapneli przypuszczono atak na Moszczenicę i Łużną, wioski
odległe od Gorlic o 12—16 km. na północ.W dniu tym wieczorem miałem
zdarzenie, po którem utwierdziłem się jeszcze silniej w przekonaniu, że mam
niemałą pomoc w każdym kroku ze strony najsilniejszej—
bo Opatrzonści Bożej. Już popołudniu, gdyśmy słysząc pękające
szrapnele na Podkościelu w oczekiwaniu „gościa takiego" w budynku
magistrackim tuż przy Podkościelu położonym wszyscy w mem, biurze i sklepie
siedzieli, zauważyłem po dwakroć zupełnie obcą mi twarz wśród kupujących
osób, a łatwo to było zauważyć, gdyż wobec strzelaniny przychodziły na
zakupno jedynie osoby mieszkające w tym gmachu. Kiedy, jak zwyczajnie o godz.
6. wieczorem szedłem przez plac kościelny do mego mieszkania na kolacyę,
widziałem, jak ktoś z poza ruin kościoła wyszedł i krok w krok za mną postępował.
W mniemaniu, że to pewno jakiś pragnący dobrać się do mej kieszeni — a
kieszeń była zasobna, (gdyż cała kasa miejska, której nigdy nie zostawiałem
w obawie, by „bohaterscy Moskale" przy szukaniu telefonów jej nie znaleźli)
przy mnie się znajdowała, przyśpieszyłem kroku zwłaszcza w wąziutkiej
ulicy prowadzącej z placu kościelnego do mego domu. Indywidyum to jednak szło
dalej za mną, weszło nawet do domu; korytarz i schody nie były oświetlone,
gdyż świecić nie wolno było, więc też coraz bardziej zatrwożony wstępując
na schody zwróciłem się do mego nieznajomego towarzysza z zapytaniem: „kto
tu idzie?" a ten w najczystszym polskim języku dał mi w odpowiedzi:
„proszę się nie bać, w mieszkaniu powiem wszystko"... Zrezygnowany w
zupełności na to, co się stać może, gdyż o zrezygnowaniu mem na wszystko mógł
zresztą świadczyć stojący od grudnia w pogotowiu mój kufereczek ręczny,
abym mógł go zabrać z sobą w razie gdy „Mochy" zechcą mnie uraczyć
widokiem Dniepru czy Wołgi czy
może nawet Bajkalu; wszedłem do mieszkania i zaświeciłem lampę. Wówczas
przedstawił mi się mój gość — jako należący do służby wywiadowczej
austryackiej a gdy nie ufając mu tak na pierwsze słowo i obawiałem się czy
to nie jakiś podstęp ze strony „komandora" zapytałem zkąd idzie i
dowiedziałem się że z Szymbarku i że nawet ukłony mi przynosi od tamtejszego
proboszcza ks. Wachowicza, przyjąłem go, jak ,,swego", udzieliłem mu
żądanych przezeń wyjaśnień co do liczby załogującego tu wojska, co do
miejsca kwater „komandiora", sołdatów i gdyśmy tak stojąc przy stoliku
może najwyżej 5. minut rozmawiali, słyszę, że ktoś otwiera drzwi i wchodzi
do pierwszego pokoju. Jak gdyby coś mię tknęło w tej chwili, że to „jakiś"
całkiem niepotrzebny w tej chwili gość. Szepnąłem do stojącego obok mnie
Kundschaftera: klęknij!", ten wypatrzył się na mnie jakgdyby chciał
powiedzieć: czyś zbzikował?", ja nie czekając dłużej, gdyż słyszałem
coraz bliższe kroki, usiadłem na krześle i obawiając się by słów mych
wchodzący nie dosłyszał ręką tylko tak energiczny dałem znak do uklęknięcia
zdumionemu jegomości, że ten jakby zahypnotyzowany ukląkł obok krzesła; i
szczęście to było dla mnie i dla niego, gdyż za parę sekund już usłyszałem
głos „komandiora", który stanąwszy w progu bez słówka powitania
wskazując na klęczącego przy mnie zapytał: „a to szto za czołowik?".
Natychmiast widząc ową groźną sytuacyę zdobyłem się na kłamstwo i jednym
tchem niby to po rosyjsku — ale doprawdy
koń by się śmiał z takiego rosyjskiego języka i wymowy
— odrzekłem: „to selanin z derewni Glinika, kosteł nasz wże
rozbityj, taże on przyjszoł tutki do spowidi"... Zdumiałem się sam w
sobie, zkąd mi ten koncept przyszedł do głowy — ale na szczęście przyszedł,
więc zostawiając mego „penitenta" klęczącego przy stoliku, powstałem
z krzesła i podchodząc śmiało do „komandiora" zwróciłem się doń z
zapytaniem, czego sobie życzy ? A tenże rzekł: „no! ne budu wam
pereszkadzaty,
ja chotiw tolko skazaty, szczoby seho dnia noczoju zrobyty poriadok na płoszci
i w ułyci toi pri bolnyci". Dorozumiałem się z tego, że żąda by kazać
oczyścić tej nocy Rynek i ulicę koło szpitala cywilnego i przyrzekłem, że
zaraz, gdy tylko skończę „tego spowiadać" wydam w magistracie owo zarządzenie.
Gdy „komandior" wyszedł, mój „gość" klęcząc jeszcze ciągle
ze łzami w oczach rzekł do mnie: „wyrwał mię Pan Bóg z takiego
niebezpieczeństwa, na podziękowanie Mu za to proszę mię wysłuchać
Spowiedzi"... I odbył Spowiedź z taką pokorą jakiej pewno nie okazał
przez żywot swój cały. Wychodząc potem do magistratu celem wydania
odpowiedniego zarządzenia w myśl polecenia „komandiora" wyprowadziłem
„mego penitenta" znowu na plac kościelny — przyrzekłem mu, że
nazajutrz zrana odprawię, jako w dzień św. Józefa Mszę św. w Ochronce, (od
6. marca Mszy św. nie miałem), jeśliby tedy jeszcze był w Gorlicach może
przystąpić do Komunii św. i obaj pokrzepieni na duchu, on Spowiedzią, ja
upewnieniem tak wyraźnem, żem pod jakąś szczególniejszą opieką Bożą,
rozstaliśmy się... Czy też ujrzymy się jeszcze kiedy w życiu? ... Jak później
bo w dniu 2. czerwca, dowiedziałem się z ust hr. Jana Potockiego przejeżdżającego
przez Gorlice z Zakopanego do Rymanowa, mój brat Stanisław, który odbywając
do końca sierpnia 1914 służbę wojskową jako rezerwowy nadporucznik 3. p. ułanów
i nabawiwszy się przytym choroby sercowej właśnie w tym samym dniu wieczorem
po przybyciu do Zakopanego na kilkutygodniowy urlop nagle zakończył życie...
„Jakto się to dziwnie plecie na tym Bożym świecie"!...
19 / III. Znowu cisza względna, odprawiłem Mszę św., mego penitenta przy Komunii św. nie było, widocznie musiał nocą przejść na „swą i naszą" stronę... W Memento pro vivis wspomniałem nań i na siebie, dziękując Bogu, że nas jakby ongi Daniela z pieca wybawił ognistego— o! bo doprawdy gorąco było już bardzo wielkie!... Popołudniu padło parę szrapneli na dzielnicę Blich, znowu dwoje ludzi zabitych i jedna kobieta ranna.
W centrum zdjęcia widnieje kapliczka która jako jedyna ocalała podczas ostrzału tej części miasta. Obecnie stoi ona nadal przy schodach łączących ul. Wąską z Blichem |
Dwa następne dni 20
i 21. marca były dość spokojne, z wiosną w tym dniu się rozpoczynającą
rosły nadzieje nasze, niemiłe przerwały marzenia te pękające znowu granaty
popołudniu w sam dzień przesilenia wiosennego i padające bardzo blisko nas,
bo w Pod kościele, gdzie w Ochronce zabiły służącą, podczas gdy kula
karabinowa zraniła dość ciężko chłopaka przechodzącego ulicą.
22 / III. Dzień piękny pierwszy wiosenny zasępiła nam straszna, czarna dziwnie przykre uczucia w każdym z nas budząca chmura !... O godz. 11. przedpołudniem pojawił się p. Dellendorf w biurze mem i polecił z tryumfującą miną, by w tej chwili ogłosić mieszkańcom miasta wiadomość o dziś zrana dokonanem zdobyciu Przemyśla. Serca nam się ścisnęły na ową hiobową wieść, ale i zacisnęły się pięści na widok owego szyderstwa i tryumfu, z jakim spoglądał po nas „komandior"} jaki dawali nam odczuć nawet i dotychczas dość uprzejmi sołdaci karaulni; a myśmy niestety byli zmuszeni tylko powiedzieć sobie: ,,vae victis!" tak „vae victis"!... Po całem mieście zaczęto znów poszukiwania za farbami, któremi malowano na ulicy obok komendantury na deskach olbrzymie napisy: „Przemyśl wzięty" i poustawiano zaraz popołudniu owe ogłoszenia po leżących dokoła miasta pagórkach. Pocieszyły nas wprawdzie dnia następnego na pozycyach austryackich podobne stelaże z napisami: „Warszawa wzięta" — za dni jednak parę przywiezione z Jasła dzienniki lwowskie szczegółowymi opisami o zajęciu Przemyśla przepełnione, pierwsze ogłoszenia potwierdziły w zupełności, a drugiego doczekaliśmy się na szczęście także, ale dopiero za parę miesięcy później...
W ciężkim smutku
pogrążonych tem boleśniej dotknęły popołudniu granaty rzucone gęsto na
Dworzysko i zabijające 4. osoby. A cóż dopiero w sercach naszych się działo
— Bogu tylko Wszechwiedzącemu wiadomo — gdyśmy się dowiedzieli, że tego
samego dnia przez całą noc odbywał się na uczczenie zwycięstwa pod Przemyślem
bal w gmachu gimnazjalnym i że w balu tym a następnie w zabawie urządzonej w
Jaśle śmiały wziąć udział w dość pokaźnej liczbie kobiety i dziewczęta
z miasta i to nawet takie, o których nigdy coś podobnego nawet pomyśleć nie
śmiałbym!! ... Któż weźmie nam, cośmy tego rodzaju sceny przeżywali, za złe,
jeśli powiem, że w oczach naszych stracić musiały w większej części
kobiety gorlickie i z przyległych wiosek w zupełności i trudno nam było
darzyć je choćby najmniejszem zaufaniem?!
23 / III.
Zaraz następny dzień dał nam świeże tego świadectwo!... Przebywał
w mieście ranny w rękę podoficer naszej armii i policyant miejski Ludwik
Szwarga. Po odniesieniu rany pod Kraśnikiem pozostawał jakiś czas w
szpitalach wojskowych, z końcem października wrócił do rodziny, by w domu
dalsze przeprowadzić leczenie. Gdy w połowie marca żona jego pokłóciła się
ze swą sąsiadką, ta w przystępie gniewu — jak świadkowie zeznają —
zawołała: czekaj, ja wiem, że mąż twój żołnierz i że rosyjskich sołdatów
przeprowadza w „plen" do pozycyi austryackich"... Dnia 23 marca
zjawia się w mieszkaniu Szwargi soładt rosyjski i wręczając mu złoty
zegarek i kilkanaście rubli prosi go, by dopomógł mu
do przejścia na stronę austryacką. Szwarga
nie przeczuwając zgoła podstępu poprowadził „kandydata do plenu"
zwyczajną drogą popod Młyn i Blich i chciał się dostać na Magdalenę,
gdzie już były pozycye nasze. Tymczasem na drodze popod Młynem dworskim czekała
już snać z góry nasłana patrol rosyjska i przychwytawszy obydwóch, sołdata
po okazaniu przezeń jakiegoś papieru wypuściła a Szwargę odstawiła do
komendantury, zkąd po przesłuchaniu odesłano go do aresztów miejskich. Tegoż
samego dnia posypały się liczne granaty na miasto, uderzyły w gmach Sokoła,
kasę powiatową dla chorych, budynek pocztowy, wszystkie trzy leżące dokoła
domu, w którym mieściła się komendantura miasta, dom ten jednak nie ucierpiał
prawie zgoła prócz oderwania małej części w rogu muru i prócz tego, że we
wszystkich oknach wyleciały szyby.
24 / III. Ledwo zjawiłem się o godz. 8. w biurze, dano mi znać o tem, co spotkało biednego Szwargę, nie wiedziano jednak szczegółów całego zdarzenia. Postanowiłem sam rzecz tę wybadać, zwłaszcza że Szwarga szepnął jednemu z policyantów w chwili, gdy go prowadzono do aresztów, że chciałby koniecznie zobaczyć się ze mną... Ale jak się tu dostać do niego?... Naczelnik karaułu, chłop z chersońskiej gubernii po długim namyśle, zwłaszcza gdy powiedziałem mu, że Szwarga pewno chce się spowiadać, wreszcie zdecydował się pójść ze mną do niego. Tu dowiedziałem się od biednego bez przerwy zalewającego się łzami Szwargi o istotnym stanie rzeczy; sam naczelnik karaułu widząc rozpacz uwięzionego co chwila łzy sobie ocierał, a i ja wprost od łez powstrzymać się nie mogłem na myśl, co teraz z owym w tak podstępnie obmyślaną pułapkę schwytanym stać się może... Jeszcześmy bawili w aresztach, gdy zjawił się „komandior" celem dalszego śledztwa co do Szwargi. Nic nie rzekł w pierwszej chwili jeno wydał krótkie polecenie naczelnikowi karaułu, żeby Szwargę zaprowadził do „karaułu" t. j. do sali, gdzie była kwatera sołdatów karaulnych, a sam przyszedłszy do mego biura, z najwyższą furyą wobec wszystkich urzędników zapytał mię, jakiem prawem poszedłem do inkwizyta? Odrzekłem, że nie wiedząc o tego rodzaju zakazie spełniłem życzenie Szwargi w mniemaniu, iż chce się wyspowiadać, zresztą nie widzę nic złego w mym postępku tem więcej, że uczyniłem to za wiedzą naczelnika karaułu i w jego obecności rozmowę całą z aresztowanym prowadziłem. „Komandior" zaperzony wyszedł, za chwilę powróciłem z naczelnikiem karaułu i wobec nas wszystkich uderzywszy go z całej siły w twarz zarzucił mu nieznajomość przepisów i ogłosił, że za karę dziś jeszcze pójdzie ze służby karaulnej i musi iść „na pozycyu" — co było wobec szalejących od tylu dni walk — jakby skazaniem na śmierć. Uznając, że sam stałem się mimowolnie przyczyną tego „nieszczęścia" dlań, począłem się wstawiać u „komandiora", ale zrazu nic to nie skutkowało. Dopiero, gdy naczelnik karaułu już ze swej posady wcale wygodnej przez „komandiora" wydanym tak nagłym wyrokiem usunięty wyszedł z biura, na me powtórne przedstawienia, że to widać pobożny człowiek, gdyż całemi dniami pieśni nabożne wyśpiewuje,— więc ujrzawszy mię—księdza — i słysząc mą prośbę o wpuszczenie do Szwargi, nie miał siły mi odmówić „komandior" jakoś udobruchany roześmiał się i rzekł: „no! ne wsio sia robyt szo sia gaworyt" i naczelnik karaułu został nadal na swem stanowisku, i z wdzięczności za to przyniósł mi zaraz na drugi dzień dwie paczki tytoniu, po kilka razy obejmując mię aż za kolana i prosząc bym ten dowód jego wdzięczności przyjął.
24 / III.
Aresztowano organistę i osadzono w kaźni obok Szwargi, a w parę godzin później
żyda sześćdziesięciosiedmnioletniego Chaninę Buscha. Powody do tego były
następujące: Dwa dni temu przedtem spalił się od granatu dom, w którym
mieszkał organista; biedak ostawszy tylko w tem, co miał na sobie poszedł
przeszukać zgliszcza w nadziei, że może uda mu się jeszcze coś odnaleźć.
Spotkał go przy tem wczoraj przybyły do miasta generał Fiadej, zawołał nań,
by się ztamtąd cofnął „bo tam ne lzia chodyty", a gdy organista
pochylony nad gruzami i zgliszczami wybierając z pośród nich resztki swego
mienia udał, że nie słyszy tego rozkazu, generał posłał natychmiast
jednego z towarzyszących mu sołdatów i kazał go zaaresztować i mimo mej
instancyi u ,,komandiora" organista przesiedział się w zimnej i wilgotnej
kaźni całe trzy dni. Chanina Busch mieszkający na Zawodziu w naiwności swej
wybrał się po ziemniaki w stronę
Ropicy polskiej i przytrzymany na granicy miasta posądzony został, że miał
zamiar przejść do wojsk naszych, które ledwo kilometr od granicy miejskiej w
Nowodworzu były rozlokowane. Uznano go zatem za „szpiona", choć z pewnością
biedak tyle myślał o szpiegostwie, ile n. p. ja o szlifach jeneralskich...
25 / III. Wydano o godz. 7. wieczorem na Szwargę i Buscha wyroki śmierci w sądzie dywizyjnym. W ciągu całego dnia liczne pociski armatnie spadły na Zawodzie, na most łączący miasto z Zawodziem i na park miejski.
26 / III.
Pod względem strzałów dzień dość spokojny; nie było zatem niebezpieczeństwa,
by stracić życie, ale doprawdy — a na to mam świadków w urzędnikach i służbie
magistratu — silnie obawiałem się o utratę zmysłów. O godz. ¼ 4
zebrał się w mem biurze cały sąd wojskowy i tu odczytano wyrok śmierci
przez rozstrzelanie na obydwóch t. j. na Szwargę i Buscha. Zapytano Szwargę
czy się chce wyspowiadać; polecono przywołać rabina, by Busch z nim pomówił.
Rabina ani zastępcy tegoż nie było, Busch przywdział przyniesioną przez żonę
„śmiertelną koszulę" i szeptał swe modlitwy, a ja po oddaleniu się sądu
do sąsiedniej sali rozpocząłem słuchać tej Spowiedzi. Mimo mej w wysokim
stopniu zimnej krwi, nie byłem w stanie zapanować nad sobą w owej tak wielce
poważnej chwili, czułem, że jestem „hors de moi", wyznania Szwargi,
rzewnem przeplatane szlochaniem tak mymi stalowymi wstrząsnęły nerwami, że
stojący na warcie sołdat na widok stanu całej
mej istoty głośnym wybuchnął płaczem. Wprost trudno mi było rozstać się
z mym nieszczęśliwym choć wreszcie z rezygnacyą prawdziwie chrześcijańską
przyjmującym słowa
me niosące
mu ostatnią
pociechę; czując, co się w mem wnętrzu dzieje chciałem mój smutny
obowiązek czemprędzej już wreszcie skończyć, a jednak nie mogłem
na to się odważyć i zostawić biedaka samym już tylko jego własnym
myślom w tych ostatecznych życia
jego chwilach...
Ale czas
nielitościwie upływał, egzekucya
wyroku oznaczoną była na godz. 5-tą,
wśród strasznego i dotychczas mię najwyższem przerażeniem przerażającego
pasowania się z sobą samym byłem zmuszony czołgającego się w najgłębszej
skrusze biedaka u stóp moich kurczowo obejmującego me kolana sam do głębi
wstrząśnięty udzieleniem mu rozgrzeszenia oddalić od siebie... Nie dziwię
się dzisiaj już wcale tym, którzy w podobnych chwilach, w jednym momencie
siwieli!!... Bez najmniejszego drgnięcia wówczas gdy padały granaty jeden po
drugim w Rynku o kilkanaście lub
kilka nawet
kroków od
mego biura wzbudzając
nieraz podziw w mych patrzących na to urzędnikach
— dziś przeżeranie przeżywane chwile mię pokonany
w zupełności, stalowe me nerwy się rozprzęgły — tak, że sam byłem
wprost przerażony tem, co się ze mną działo!...
O! na kapelana więziennego
zwłaszcza w krajach, gdzie jeszcze nie skasowano kary śmierci, niemam
najwidoczniej najmniejszej kwalifikacyi! Otrzymawszy od biednego Szwargi na pamiątkę
obrazek N. Serca Jezusowego zostawiłem go pogrążonego w modlitwie a wyszedłszy
do członków sądu wojskowego zapytałem ich, czyby nie można było jeszcze
prosić o ułaskawienie dla skazańców? Jeden z tych panów mówiący wcale
dobrze po polsku rzekł mi: „no! próbuj ksiądz, ale proszę to czynić
natychmiast, o 5-ej bowiem musimy spełnić nasz obowiązek —
proszę iść do generała!"... Już nie szedłem, ale biegłem
przez ulice do kwatery generalskiej, gdyż zaledwo 20. minut czasu mi pozostawało...
zadyszany poprosiłem o audyencyę... nie odmówił mi generał tejże, ale powołując
się na przepisy wojskowe odmówił mi wręcz zmiany wyroku... Zgnębiony tem
ponad wszelką miarę wracam do magistratu i już zdała słyszę wprost
rozdzierające choćby i najtwardsze serce krzyki przy pożegnaniu Szwargi z żoną,
z dzieckiem, z rodzicami, którzy tracili w nim jedyną swą podporę... Z mej
miny wyczytano rezultat mej misyi, gdyż w tej chwili jeden z członków tego sądu
— nie pytając mię wcale o wyroku generalskim — wydał rozkaz sołdatom, by
zabrali skazańców... I parę minut po 5-ej na placu, poza gmachem c. k.
Starostwa wykonano tę pierwszą i daj Boże by — póki Gorlice będą
Gorlicami — ostatnią egzekucyę tego rodzaju...I obaj denaci legli w jednym
grobie, jako świadkowie barbarzyństwa XX. wieku; jeden jako ofiara prowokatorskiego
systemu rządów rosyjskich, drugi — o ile zgodnie wszyscyśmy osądzić mogli
— zupełnie niewinny!!,..